W czasach Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej Polacy byli upokarzani na wiele sposobów, a nasza historia była przedmiotem notorycznych kłamstw i manipulacji podporządkowanych ideologii komunistycznej. Paradoks tamtych czasów polegał jednak na tym, że Polskę i Polaków zawsze przedstawiano, jako ofiary agresji i prawie nigdy jako agresorów. Nawet w takich drażliwych kwestiach, jak wymordowanie polskich oficerów w Katyniu propaganda PRL-u nie miała odwago mówić, że to byli sanacyjni burżuje, ale powtarzaała kłamstwo, że brodni na polskich oficerach dokonali Niemcy.
Polska pod rządami komunistów była też jedną wielką machiną socjotechniczną, w ramach której funkcjonowały tak zwane wentyle. Władza od czasu do czasu pozwalała powiedzieć albo zaśpiewać coś o bohaterach uznawanych przez władzę za wrogów ludu i socjalistycznego porządku. Jedną z bardziej znanych piosenek z tamtego okresu jest „Biały krzyż”, przebój „Czerwonych Gitar” z 1969 roku. Piosenka popularnego zespołu była pełnym zaskoczeniem w tym okresie i odbierano ją dość dwuznacznie. W tekście piosenki nie znajdziemy żadnego odniesienia do konkretnych wydarzeń i poległych bohaterów, a motyw przewodni jest bardzo uniwersalny:
Tylko w polu biały krzyż, nie pamięta już, kto pod nim śpi
Taka forma i treść przekazu pozwalały piosence zaistnieć i każdy słyszał w niej to, co chciał usłyszeć. Dla jednych był to hołd złożony żołnierzom Armii Krajowej i NSZ, dla innych, o zgrozo, słowa piosenki opisywały „bohaterstwo” bezpieki likwidującej „bandytów z lasu”. Uniwersalizm utworu był tak bardzo uniwersalny, że Biały krzyż na VII Krajowym Festiwalu Polskiej Piosenki w Opolu otrzymał nagrodę Ministra Kultury i Sztuki (1969).
Premiera piosenki miała miejsce w 1969 roku, ale powstała w 1968 r., a jej autorem był Krzysztof Klenczon, który dedykował dzieło swojemu ojcu i żołnierzom Armii Krajowej. Ojciec Krzysztofa Klenczona był członkiem AK i działaczem antykomunistycznego podziemia, po wojnie musiał się ukrywać przed służbami bezpieczeństwa, co oznaczało, że młody Krzysztof Klenczon nie miał z ojcem kontaktu. I wszystko byłoby fantastyczną historią, gdyby nie fakt, że nikt o tym za PRL-u w oficjalnym przekazie nie wspominał, bo takie były czasy.
Dziś premier Mateusz Morawiecki na 4 dni przed rocznicą rzezi wołyńskiej, w szczerym ukraińskim polu, wbił anonimowy krzyż, który nawet nie jest biały, ale jakiś szary nijaki. W ten sposób władza III RP uczciła pamięć pomordowanych Polaków, przez Ukraińską Powstańczą Armię. Trudno powiedzieć, czy za ten „przebój” Mateusz Morawiecki i towarzysząca mu „zespół” otrzyma nagrodę od ministra kultury Piotra Glinickiego, natomiast pewne jest, że historia z anonimowymi krzyżami zatoczyła koło.
Przyznać też wypada, że mimo wszystko w czasach PRL-u władza wykazywała się większą asertywnością w relacjach z bratnim narodem radzieckim, dość wspomnieć, że w ramach wspomnianych wentyli żarty i aluzje do ZSRR królowały we wszystkich kabaretach. W czasach RPIII kabaret mamy w zupełnie innym miejscu i są to szczyty władzy, ale nic śmiesznego w tym nie ma.
Nie wierzymy nikomu, nie wierzymy w nic! Patrzymy na fakty i wyciągamy wnioski!
Smutne, wstyd i barachło. Premier robi coś na “odwalcie się, przecież uczciłem”.