Foto: BLAWICKI PIOTR / DDTV / East News

Pierwszy raz w historii polskiego parlamentaryzmu powstała funkcja rotacyjnego Marszałka Sejmu i co więcej na ten nieszczęśliwy pomysł bijący w powagę urzędu, wpadli sami „rotacyjni marszałkowie”. Paradoks sytuacji polega również na tym, że najpierw koalicjanci ogłosili, że takie rozwiązanie stanie się faktem, a potem rotacyjny Marszałek Sejmu Szymon Hołownia obraził się, gdy tak się do niego zwrócił poseł Przemysław Czarnek.

W krótkim czasie doszło też do konfliktu pomiędzy rotacyjnymi marszałkami: Szymonem Hołownią oraz Włodzimierzem Czarzastym i chociaż tłem nie był spór o urząd, ale o ustawy aborcyjne, to ujawniła się kolejna słabość tego dziwnego pomysłu. Odbieranie powagi urzędowi Marszałka Sejmu ma miejsce w jeszcze jednym obszarze, otóż powszechnie wiadomo, że to stanowisko miało być trampoliną dla kandydata na prezydenta RP Szymona Hołowni. Innymi słowy aktualny Marszałek Sejmu traktował ten urząd marszałkowski jako przedsionek do wielkiej kariery.

Coś się chyba jednak w świadomości polityka Szymona Hołowni zmieniło i od razu ujawniło w najnowszym wywiadzie udzielonym „Rzeczpospolitej”. Lider Polski 2050 zapytany o start wyborach prezydenckich nie odpowiedział wprost, ale między wierszami przemycił parę ciekawych informacji:

Nie. Decyzja zapadnie we wrześniu lub październiku tego roku. (…) I myślę, że dzisiaj też wielu robi to co ja, czyli czyta badania. A ja czytam je bardzo uważnie, również te dotyczące mnie, dotyczące mojej partii, i widzę w nich solidną nadzieję na to, żeby w takich wyborach wziąć udział. Ale powtarzam – decyzja jeszcze nie zapadła. Przyznam też, że jest jeszcze jeden czynnik, który biorę pod uwagę. Po prostu polubiłem robotę w Sejmie.

Gdyby tratować tę wypowiedź Szymona Hołowni jak każdą inną wypowiedź przeciętnego Nowaka lub Kowalskiej, to sensacji trudno się dopatrzeć. Zupełnie inaczej to wygląda jeśli nałożymy szyfr polityczny. Pan Hołownia wysłał dość wyraźny sygnał, że w zamian za stałego Marszałka Sejmu, byłby gotów rozważyć swoją absencję w wyborach prezydenckich. Jest to o tyle wiarygodny szyfrogram, że już raz do podobnej sytuacji doszło, mianowicie Polska 2050 nie wystawiła swojego kandydata w wyborach na prezydenta stolicy.

Podobna wolta Szymona Hołowni z pewnością ucieszyłaby największego koalicjanta, czyli Koalicję Obywatelską i zasmuciła „Nową Lewicę”, szczególnie Włodzimierza Czarzastego. Dodatkowo trzeba mieć na uwadze, że decydujący głos będzie miał Donald Tusk, który jest w stanie obiecać wszystko i żadnej obietnicy nie dotrzymać. Wydaje się, że Szymon Hołownia szybko zrozumiał o co w polityce chodzi i prócz koncyliacyjnej oferty przedstawił też wariant bojowy, zabezpieczający tyły:

Założenie mam proste. Jak na zewnątrz jest spokój, możemy się dzielić wewnątrz, jeśli ktoś ma potrzebę. Ale gdy na zewnątrz jest niespokojnie, na czele państwa lepiej chyba by stał ktoś, kto nie pochodzi z żadnego z dwóch obozów, które przez ostatnich 20 lat Polskę na pół dzieliły (…). To nie muszę być ja, chodzi o sposób myślenia.

W polskiej polityce wszystko jest możliwe i pewnie do dnia wyborów prezydenckich zobaczymy jeszcze niejedną sensację, czy nagły zwrot akcji. Dziś nie mamy nawet podstawowych informacji, czyli kto ostatecznie będzie kandydował w wyborach, ale widać wyraźnie, że pierwsze rozgrywki i eliminacje już się odbywają. Pewny wróbel w garści byłyby dla Hołowni bardzo atrakcyjną ofertą, choćby z tego względu, że w kampanii prezydenckiej główne media z pewnością będą osłaniać kandydata KO i atakować wszystkich konkurentów. Czy ten interes polityczny się uda, zobaczymy za kilka miesięcy.

Nie wierzymy nikomu, nie wierzymy w nic! Patrzymy na fakty i wyciągamy wnioski!