Foto: PAP / Andrzej Jackowski

Każda partia startująca w wyborach miała swój znak rozpoznawczy, PiS miało Tuska, KO Kaczyńskiego, „Trzecia droga” trzecią kadencję PiS, Lewica aborcję. Najwięcej znaków rozpoznawczych miała Konfederacja i były to: piwo, dwa samochody, grill, dom, proste i niskie podatki oraz wywracanie stolika. Dodatkowo partia postanowiła się odmłodzić, zarówno w formie, jak i w kadrach, co zaowocowało seriami występów ze sztucznymi ogniami i setkami filmików nagrywanych na TikToku.

Do strategicznych posunięć należało również wyciszenie nestorów, w tym legendy „ruchu wolnościowego” Janusza Korwina-Mikke, nazywanego „Krulem”. Drugi wyciszony, to „płaskaziomca” Grzegorz Braun, jedyny poseł Sejmu IX kadencji, który bezkompromisowo sprzeciwiał się wszelkim restrykcjom związanym z COVID-19. Jakie skutki przyniosły konfederacyjne znaki rozpoznawcze połączone z odmłodzeniem i wyciszeniem? W zasadzie można to podsumować jednym słowem – fatalne.

Żaden z punktów programu nie przyniósł oczekiwanych skutków, a część przyniosła wręcz odwrotny skutek, chociaż początki były obiecujące. Gdy Sławomir Mentzen otwierał pierwsze piwa, na pierwszych dziesięciu spotkaniach, o Konfederacji mówiło się sporo, szczególnie w kontekście świeżości i formuły docierającej do młodych. Radosnym sygnałem, że sprawy idą w dobrym kierunku był niespotykany wcześniej wzrost sondażowego poparcia do poziomo 15%. Młodzi politycy oraz zwolennicy Konfederacji zachłysnęli się sukcesem i tłumaczyli ten progres zmianą partyjnej warty.

Z upływem czasu piwa i spotkań było coraz więcej, a procentów coraz mniej. Po drodze Sławomira Mentzena „zaorał” Ryszard Petru i to dwa razy, ponadto media zaczęły przypominać rozmaite „antysemickie piątki”. Następna fala kryzysu to budowanie list wyborczych, przypominające klasyczną łapankę. Na szczyty list trafili krewni polityków, dezerterzy z PiS, półnagie influencerki, syn Mariana Banasia i nawet „sanitarystka” Magdalena Sosonowska. W takim towarzystwie nie trudno o „oryginalne” wypowiedzi, dlatego bardzo szybko motywem przewodnim kampanii stał się ubój i konsumowanie psów.

Sondaże spadały, ale piwo nadal się lało, fajerwerki ciągle strzelały i filmiki na TikToku nieustannie się kręciły. Finał kampanii to już prawdziwa katastrofa, najpierw w swoim stylu odezwał się wyciszony „Krul” Janusz Korwin-Mikke i zaczął opowiadać o „miękkiej pedofilii”. Następnie w mediach publicznych pojawiło się nagranie Mariana Banasia, który chwalił się „konstytucjonaliście” Markowi Chmajowi, że przejął kontrolę nad Konfederacją i prosił, żeby pozdrowić szefa, w domyśle Donalda Tuska. Ostatecznie z 15% pozostało nieco ponad 7%, co i tak jest lepszym wynikiem od poprzedniego, ale dalekim od rozbudzonych oczekiwań.

Oznacza to, że Konfederacja nie została języczkiem u wagi, ale balastem politycznym, który z nikim nie chce współpracować, ale też żadnego stolika nie wywróci, grilla nie odpali i samochodów na podjeździe do domu nie postawi, bo nie będzie prostych i niskich podatków. Nie złych wiadomości, winą za sukces wyborczy władze Konfederacji obciążyły Janusza Korwina-Mikke i w ramach kary wyrzuciły go z Rady Liderów, zawiesiły mu też członkostwo w partii, dodatkowo grożąc całkowitym wykluczeniem.

Ostatnim akcentem bolesnej porażki może się okazać spektakularna odpowiedź Grzegorza Brauna na wcześniejsze wyciszenie i „zamknięcie w szafie”. Liderowi Konfederacji Korony Polskiej udało się oprócz siebie wprowadzić do Sejmu trzech innych posłów, co pozwoli mu zbudować koło sejmowe. Gdyby tak się stało to Braun zamknie Konfederacji drogę do zbudowania koła sejmowego, ponieważ 18 minus 4 równa się 14, a wymaga liczba przy kole to 15. Obojętnie jak postąpi Grzegorz Braun, Konfederacja przy takim pomyśle na uprawienie polityki pozostanie na wieki politycznym kolorytem i niekoniecznie spędzi te wieki w ławach sejmowych.

Nie wierzymy nikomu, nie wierzymy w nic! Patrzymy na fakty i wyciągamy wnioski!