Foto: Sławomir Kamiński / Agencja Wyborcza.plz

Trzeba być bardzo cierpliwym i wyrozumiałym, żeby od początku do końca wysłuchać jakiejkolwiek wypowiedzi Donalda Tuska. Charakterystyczny sposób formułowania zdań poprzedzony długimi pauzami, wskazuje na to, że mówca co innego ma w głowie, a co innego chce przekazać. Potocznie takie zachowania i wypowiedzi nazywamy kłamstwami, jednak w przypadku premiera nie wypada tak mówić, dlatego nazwijmy to dyplomacją.

Jest jednak pewien problem z dyplomacją Donalda Tuska, mianowicie brak spójności pomiędzy tym, co zostało powiedziane wczoraj i nie zrobione do dziś albo odwrotnie, Tusk coś robi i potem twierdzi, że nie zrobił. Do klasyki gatunku przeszły obietnice wyborcze, natomiast działanie przeciwne doskonale obrazuje „terror praworządności”, czyli powszechne lamnie prawa i konstytucji, które tłumaczone jest jako przywracanie ładu prawnego. W ostatnim czasie z modelem postępowania szefa Koalicji Obywatelskiej zderzyła się Lewica, najmniejszy koalicjant zasiadający przy wspólnym stole.

Zaledwie w ciągu tygodnia Donald Tusk diametralnie zmienił zdanie w kwestii wspólnego startu w wyborach samorządowych. Najpierw Lewica usłyszała serdeczne słowa i zaproszenie do koalicji, potem nastąpił tydzień milczenia i nie odbierania telefonów, na końcu w najgorszy możliwy sposób, bo za pomocą mediów, lewicowy koalicjant dowiedział się, że z porozumienia nic nie wyjdzie. Donald Tusk osobiście zerwał rozmowy, o ile tę pozorację można tak w ogóle nazwać. Cóż takiego się stało, przecież w wyborach parlamentarnych obecny premier tak brutalnie namawiał mniejsze partie do wspólnej listy, że aż musiał interweniować TVN24 z ekspertami, którzy dostrzegli pożeranie Trzeciej Drogi i tym samym szans na przejęcie władzy?

Stało się to, co zawsze w wydaniu Donalda Tuska się dzieje, nastąpiło bezwzględne skorzystanie z nadarzającej się okazji. Najnowsze dostępne sondaże, ale i te zamawiane przez partię rządzącą pokazują, że Koalicja Obywatelska ma szansę na historyczne przełamanie i prawie po 10 latach może przeskoczyć PiS. W tej sytuacji Lewica jest Tuskowi całkowicie zbędna, dlatego rozpoczęła się stara zabawa zwana „pożeraniem przystawki”. Zaledwie półtora miesiąca od powstania „koalicji 13 grudnia”, całkowicie załamało się wzajemne zaufanie, jeśli kiedykolwiek takie istniało.

Pokusa politycznego zysku jest ogromna, tym bardziej, że o jednoznacznym pokonaniu PiS Donald Tusk marzy prawie od dekady, ale po wyborach samorządowych i przede wszystkim w ich trakcie, trzeba będzie się z Lewicą porozumiewać w ramach rządu. Po tym, co zrobił Tusk rozmowy i ich atmosfera będą przypominać głęboki kryzys małżeński, w którym o miłości dawno nie ma mowa, a poziom wzajemnego zaufania spadł poniżej zera. Naturalnie w polityce takie rzeczy nie są niczym nowym, ale podobnie jak w życiu przychodzą z czasem i nie chodzi o miesiąc, tylko o lata. Tuskowi całkowite zburzenie zaufania i wręcz otwarte oblizywania się nad pierwszymi kęsami przystawki, zajęło nieco ponad miesiąc.

Byłoby wielką nieostrożnością, szczególnie ze strony drugiego koalicjanta, przejście do porządku dziennego nad tym, co się w koalicji dzieje. Zerwanie rozmów z Lewicą to również pośredni atak na Trzecią Drogę, która mogła liczyć na częściowy przepływ elektoratu Koalicji Obywatelskiej przy wspólnym starcie z Lewicą. Jednak prawdziwe zagrożenia dla Trzeciej Drogi ze strony Donalda Tuska nadejdą wtedy, gdy ruszy kampania prezydencka.

Pamiętać tylko należy, że ten kij ma dwa końce i teraz jednym końcem dostają przystawki, ale za chwilę drugim może dostać Donald Tusk i raczej nie jest to ewentualność, tylko pewność odroczona w czasie. Wszystko razem nazywamy w polityce kryzysem i w konsekwencji rozpadem koalicji rządzącej.

Nie wierzymy nikomu, nie wierzymy w nic! Patrzymy na fakty i wyciągamy wnioski!