Foto: PAP / Mateusz Marek

Nie pierwszy raz sprawdza się powiedzenie, że najciemniej jest pod latarnią, teraz o i sile tej prawdy przekonała się Nowa Lewica, przekształcona z SLD, która przeżywa co najmniej lokalny kryzys i to nie koniec złych informacji. Kryzys kryzysowi nie równy, a gdy chodzi o ugrupowanie lewicowe, to naruszenie praw pracowniczych nazywane przez lewicowych aktywistów mobbingiem, jest jednym z grzechów głównych. Pod takim zarzutem stanęła gdańska działaczka Nowej Lewicy Beata Maciejewska i od razu została przez wołdze partii zwieszona.

Dowody w sprawie miał dostarczyć były pracownik biura poselskiego Maciejewskiej, ale wiele wątków wygląda co najmniej dziwnie. Przede wszystkim nagrania mają kilka lat, natomiast nagrywający współpracownik od dwóch lat przebywa za granicą. Z oświadczenia Maciejewskiej wynika, że jej spór z byłym pracownikiem toczy się od dawna i nawet znalazł finał w sądzie i to karnym, przy czym to Maciejewska wniosła akt oskarżenia z art. 212 k.k. (zniesławienie):

Przed odejściem z pracy zaczął mnie nagrywać. Nagrał kilkadziesiąt naszych wspólnych rozmów. Na początku tego roku, przed wyborami, wynajął jedną z najdroższych kancelarii prawnych w Polsce. Przekazał kancelarii swoje nagrania i zażądał negocjacji ze mną. Moja prawniczka, której przedstawiono 40 minut nagrań z kilkudziesięciu godzin, stwierdziła, że przedstawione nagranie nie nadaje się na sprawę sądową, ale treść, w której są moje nieprzyjemne komentarze na temat koleżanek i kolegów z partii, mogą wpłynąć na mój wizerunek. Uznałam, że się nie poddam – Beata Maciejewska w rozmowie z WP.

Szczególną uwagę w tym fragmencie wypowiedzi należy zwrócić na „nieprzyjemne komentarze na temat koleżanek i kolegów z partii”, które mogą być bardziej istotne niż sam mobbing. Tezę tę w pewnym stopniu potwierdza zachowanie władz Nowej Lewicy na Pomorzu:

Zdecydowaliśmy wspólnie, że tej sprawy nie komentujemy – powiedział w rozmowie z WP poseł Marek Rutka, współprzewodniczący Nowej Lewicy na Pomorzu i współpracownik, Beaty Maciejewskiej.

Sama Maciejewska również zachowuje ostrożność, co jest elementem jej strategii, bo wcale nie zamierza rezygnować z ubiegania się o mandat poselski:

Rozumiem ruch władz partii. To posłowie, którzy jako osoby publiczne, nie mogą przejść obojętnie. Jeżeli ten pracownik miał dowód na przestępstwo, powinien sam przekazać to prokuraturze. Nigdy nie sprecyzował swoich żądań. Gdyby jednak powiedział czego chce, to byłby to szantaż, co podchodzi pod Kodeks karny. Uważam, że ktoś musiał mu doradzać.

Według nieoficjalnych informacji pomorska Nowa Lewica jest w tej sprawie podzielona i to na kilka części. Pierwsza część broni Beatę Maciejewską, druga chce, aby „jedynką” została Jolanta Banach, była gdańska radna, a także trzykrotnie wybierana do sejmu posłanka i wiceminister pracy w rządzie Leszka Millera. Trzecia grupa działaczy promuje kandydaturę Michała Piękosia, redaktora naczelnego “Trybuny”, który swego czasu pisał też na “Gazety Wyborczej”, “Krytyki Politycznej” i był szefem serwisu wPunkt. Jak się zakończy afera w Nowej Lewicy jeszcze nie wiadomo i nie wynika to bynajmniej z wysokich standardów, ale brudnych i brutalnych interesów partyjnych, które przybrały formę bijatyki o „jedynkę” na gdańskiej liście.

Nie wierzymy nikomu, nie wierzymy w nic! Patrzymy na fakty i wyciągamy wnioski!