Chyba nie ma na świecie człowieka, który nie chciałby oddychać czystym powietrzem i płacić jak najmniej za użytkowanie wszelkiego rodzaju pojazdów. Na tych dwóch filarach oparta jest zielona ideologia i jednocześnie biznes. Problem polega jednak na tym, że na obecnym etapie rozwoju technologii człowiek nie jest w stanie zastąpić pojazdów spalinowych alternatywnymi pojazdami elektrycznymi, czy innymi, które będą „bezemisyjne”.
Obok tej generalnej przeszkody, istnieje taż cały szereg racjonalnych argumentów wskazujących, że produkcja i eksploatacja samochodów elektrycznych z ekologią niewiele ma wspólnego. Konieczne do produkcji baterii rzadkie pierwiastki są pozyskiwane w warunkach dalekich nie tylko od ochrony Ziemi, ale jakiegokolwiek humanitaryzmu. Ładowanie baterii wiąże się obciążeniem elektrowni, w dużej mierze zasilanych kopalinami. Wreszcie awarie i pożary „elektryków”, czy ostateczna utylizacja, to prawdziwa toksyczna katastrofa dla naszej planety. Dlaczego wobec tych oczywistych faktów nadal trwa agresywna kampania promująca samochody elektryczne?
Na to pytanie można znaleźć tylko jedną odpowiedź: „Ideologia, ideologia i jeszcze raz pieniądze”. Użytkownicy samochodów spalinowych są nieustannie przyciskani przez polityków i urzędników, tworzących nowe i bardzo często absurdalne przepisy. W końcowym efekcie ma to ich zmusić do zakupu auta elektrycznego, które jest wielokrotnie droższe i zdecydowanie mniej funkcjonalne od spalinowego, o czym przekonały się proekologicznie nastawione władze Nowego Yorku.
Departament Oczyszczania Nowego Yorku (DSNY) w ramach eksperymentu zamówił u producenta ciężarówek Mack 14 elektrycznych pojazdów przystosowanych na potrzeby oczyszczania miasta. Początkowo samochody służyły do wywożenia śmieci i zamiatania ulic, ale w wielu amerykańskich miastach taki sprzęt w okresie zimowym jest dodatkowo wyposażany w pług. Tak też postąpiono z elektrycznymi „Macami” wyposażonymi w baterie o pojemności 264 kWh i w tym miejscu ekologiczne teoria zderzyła się mechaniczną, elektryczną i fizyczną praktyką.
Szybko, bo zaledwie po trzech godzinach użytkowania, okazało się, że śmieciarki doposażone w pług nie są w stanie dojechać do ładowarek. Zamiast dwunastu godzin pracy, „elektryki” wytrzymywały tylko trzy godziny i potem trzeba było je ścigać spalinową „pomocą drogową”. Obniżenie wydajności wiąże się za zarówno z większym obciążeniem przy pracy, jak i niską temperaturą w okresie zimowym. Podobne przygody z pojazdami elektrycznymi miały władze Warszawy, gdy w 2021 roku z ulic trzeba było odholować 26 elektrycznych autobusów.
Idealnym podsumowaniem tych desperackich „ekologicznych” prób jest stanowisko amerykańskiego giganta, który wyprodukował elektryczne ciężarówki. W dużym skrócie dział techniczny oświadczył, że obecny stan technologii, nie pozwala na produkcję baterii o mniejszej masie i większej wydajności, a to jest główną przyczyną niskiej wydajności pojazdów. Pomimo tak jednoznacznej oceny nie należy się spodziewać nagłego odejścia od ekoszaleństwa”, szczególnie w krajach Unii Europejskiej, gdzie to szaleństwo dawno przekroczyło wszystkie progi, nawet minimalnej racjonalności.
Nie wierzymy nikomu, nie wierzymy w nic! Patrzymy na fakty i wyciągamy wnioski!