Foto: Igor Morye

Popularne określenie, że Sejm RP jest cyrkiem, ku uciesze jednych i zatroskaniu drugich, znajduje coraz więcej potwierdzeń. Wiadomo też nie od dziś, że nie ma prawdziwego cyrku bez zwierząt, najlepiej dzikich, ale udomowione również w cyrkach występują, pomimo protestów aktywistów. Pani Dorota Niedziela, „wicemarszałkini” Sejmu z ramienia Koalicji Obywatelskiej, postanowiła pójść na kompromis i oświadczyła, że będzie zabiegać o to, aby na teren Sejmu można było wchodzić z psami.

Dokładnie deklaracja „wicemarszałkini” brzmiała następująco: „Chcę, żeby można było wejść na teren Sejmu z psem”. Wydaje się, że pani Dorota Niedziela raczej nie chce, aby psy brały udział w obradach i głosowaniu, raczej ma na myśli tereny zielone wokół Sejmu, ale o co precyzyjnie chodzi dowiemy się dopiero przy ewentualnym uchwalaniu tej propozycji. W oczekiwaniu na kroki formalne warto przyjrzeć się sprawie z historycznej perspektywy, bo myli się ten, kto sądzi, że obecność psów w Sejmie jest zupełnie nowym zagadnieniem. Nic z tych rzeczy!  Pierwszy pies, który zrobił prawdziwą furorę i wszedł nie tylko na teren, ale i do głównego gmachu Sejmu wabił się Saba. Był to nie tylko brawurowy debiut, ale i z poszanowaniem parytetu, bo Saba to oczywiście suka.

Saba przechadzała się po Sejmie w czasie skróconej V kadencji (2005-2007), a jej właścicielem był ówczesny Marszałek Sejmu Ludwik Dorn. Niestety ta inicjatywa wyprzedziła swoje czasy i obecność suki Saby w Sejmie nie wywołało entuzjazmu, ale była powodem wielu skandali i fali oburzenia, również ze strony lewicowych mediów i polityków. Autorem najgłośniejszej wypowiedzi na temat Saby i jej właściciela był nie kto inny, tylko były prezydent Aleksander Kwaśniewski, który w stanie wskazującym na spożycie, przestrzegał oboje, aby szli właściwą drogą.

Niestety Saba i Ludwik Dorn poszli drogą, którą wszyscy pójdziemy i nie ma już ich wśród nas. Za to czasy się zmieniły i co kiedyś było szokujące dziś znów jest szokujące, ale z zupełnie innym wektorem. Teraz politycy, media i cześć społeczeństwa, szczególnie o poglądach lewicowych, domagają się obecności psów w cyrku sejmowym. Istnieją jednak wyjątki i do tych wyjątków z pewnością będzie należeć jedna z bardziej rozpoznawalnych lewicowych aktywistek Joanna Scheuring-Wielgus, która ma alergię na psy. W 2016 roku tak tłumaczyła się z tego, że oddała swoje psy do schroniska.

Afera” dotyczy tego, że blisko 3 lata temu zamiast przywiązać do drzewa, uśpić lub zostawić na autostradzie – co niestety się zdarza – znalazłam moim ukochanym psiakom Czarnej i Mambie dom w dobrym schronisku dla zwierząt. Zrobiłam to między innymi dlatego, że od 20 lat cierpię na alergię (nie od 2 jak pisze autorka tekstu) – pisze Scheuring-Wielgus w oświadczeniu. – Zapewne długo trwało szukanie na mnie haka i oto właśnie został znaleziony. Autorce tego paszkliwa gratuluję rzetelności i zachęcam do szukania dalszych „sensacji”.

Oświadczenie posłanki Joanna Scheuring-Wielgus zostało usunięte z jej konta na portalu Facebook po licznych głosach protestu i oburzenia. Dziennik „Fakt” opublikował też zdjęcia suczek, w chwili, gdy zostały porzucone przez swoją panią i to chyba zrobiło największe wrażenie na społeczności internetowej.

Źródło: Fakt, Suczka “Czarna”
Źródło: Fakt, Suczka “Mamba”

Od tamtej pory posłanka unika tematu jak ognia i wydaje się, że będzie tak czynić nadal, z tym większym zniecierpliwieniem czekamy na to, w jaki sposób Joanna Scheuring-Wielgus zagłosuje w sprawie obecności psów na terenie Sejmu. Interesująca będzie też reakcja społeczeństwa, i nie da się wykluczyć, że znaczna część obywateli uzna schronisko za znacznie bardziej przyjazne miejsce dla psów od Sejmu.

Nie wierzymy nikomu, nie wierzymy w nic! Patrzymy na fakty i wyciągamy wnioski!