Foto: Jacek Dominski / REPORTER

Mniejsze partie i partie jednosezonowe zwykle opierają swój przekaz na jednym haśle, które staje się ich błogosławieństwem i przekleństwem jednocześnie. Błogosławieństwo to początek działalności, gdy hasło, przynajmniej dla niewielkiej części społeczeństwa, jest atrakcyjne. Przekleństwo to sama działalność, która powoduje zużycie hasła i partii, a ostatecznie prowadzi do groteski. Doskonałym przykładem takiej partii jest Kukiz’15, ugrupowanie „antysystemowe” głoszące konieczność wprowadzenia JOW. Dziś i JOW i Kukiz’15 są groteską i żadna akcja reanimacyjna nie przywróci dawnej popularności.

Konfederacja działa w bardzo podobnej formule, również przedstawia się jako partia antysystemowa i głosi swoje hasła. Różnica pomiędzy tymi dwoma formacjami polega na tym, że Konfederacja ma więcej haseł i tym samym jest narażona na więcej błogosławieństw zakończonych przekleństwami. Pierwsza poważna porażka Konfederacji to wynik wyborczy, daleki od oczekiwań, zresztą rozdmuchanych przez liderów partii. Zamiast „wywracania” stolika, mamy dziś wstydliwe unikanie tematu i bezceremonialne dogadywanie się z Tuskiem i Hołownią, gdy chodzi o przyłączenie się do stolika. Proste i łatwe podatki, też wybrzmiały, podobnie jak całkowicie populistyczne: „dom, dwa samochody i grill”. Jedyne co jeszcze pozostało, to: „PiS PO jedno zło”, ale wiele wskazuje, że długo się taki stan nie utrzyma.

Politycy Konfederacji są zakładnikami własnych patentów i wyborców, którzy oczekują nieustannej politycznej adrenaliny. Ugrupowania radykalne nie żyją z jakiejkolwiek formy porozumienia, czy budowania, ale oparte są na buncie i niszczeniu. Dlatego Konfederacja nieustannie buntuje się przeciw systemowi i „niszczy układ”. Jednocześnie w partii coraz częściej przebijają się głosy, że czas porzucić utopie i zacząć uprawiać poważną politykę. W tym celu najpierw ograniczono możliwość wypowiedzi, a potem ostatecznie pozbyto się Janusza Korwina-Mikke, głównego utopistę i autora protokołu „poparcie 1%”. Na samodzielnego lidera partii coraz częściej chce się wybić Krzysztof Boska, który uchodzi za „cywilizowaną prawicę”, głównie dzięki temu, że od ponad 20 lat wypowiada te same okrągłe zdania i nic z tego nie wynika.

Prawdopodobnie to właśnie Bosak jest głównym architektem kuriozalnego pomysłu, jakim jest pierwsza randka z PiS, przed którą doszło do rozwodu. Po tym jak Mateusz Morawiecki wysłał desperacki list do wszystkich partii i zawarł w nim zaproszenie do udziału w rozmowach na temat budowania wspólnego rządu, wszystkie partie po prostu odpowiedziały „NIE”. Jedynie Konfederacja zachowała się jak panna na wydaniu, która sama nie wie czego chce, ale też i nie ma pojęcia, co i komu swoim zachowaniem chce udowodnić:

Jak widać na załączonym komentarzu z podpiętym oświadczeniem, o poważnej polityce nie może być mowy. Treść oświadczenia całkowicie przeczy komentarzowi, bo każdy dorosły człowiek wie, że na rozmowy idzie się tylko wtedy, gdy chce się rozmawiać i dopiero po rozmowie wyciąga się wnioski. Gdyby Konfederacja była dorosłą partią, to podziękowałaby za zaproszenie i z niego nie skorzystała albo przyjęła zaproszenie i dopiero po spotkaniu wydała stosowne oświadczenie. Najwyraźniej w całej Konfederacji dorosłego polityka zwyczajnie nie ma, co niespecjalnie dziwi, biorąc pod uwagę infantylny model funkcjonowania tej partii.

Nie wierzymy nikomu, nie wierzymy w nic! Patrzymy na fakty i wyciągamy wnioski!