Foto: Films Boutique

Niewielu obserwatorów i komentatorów życia politycznego w Polsce ma wątpliwości, co do tego, że film Agnieszki Holland „Zielona granica” powstał po to, aby zmienić układ sił na scenie politycznej. Agnieszka Holland od wielu lat angażuje się w spór polityczny i staje po jednej radykalnie lewicowej stronie tego sporu. Czas premiery „Zielonej Granicy” również nie jest żadnym zaskoczeniem, ale zaplanowanym działaniem. Pokazanie film na miesięcy przed wyborami, to oczywista próba wpływania na wynik wyborów, ale chyba coś poszło nie tak.

Pierwsze sygnały, że film może bardziej zaszkodzić niż pomóc partiom opozycyjnym, pojawiły się na portalu Filmweb. Na długo przed polską premierą, ale już w czasie premiery na festiwalu filmowym w Wenecji, „dzieło” Holland zebrało fatalne noty od potencjalnych widzów. Akcja rozkręciła się bardzo mocno i gdy ponad 8000 komentujących wyraziło swoją głęboką dezaprobatę dla filmu szkalującego Polskę i Polaków, administracja portalu postanowiła ukryć noty, które zatrzymały się na poziomie 2 na 10.

Innym znamiennym sygnałem było milczenie głównych polityków partii opozycyjnych, którzy widzieli jak duża jest presja społeczna i oburzenie na propagandową produkcję Holland. Niewiele pomogła też nagroda pocieszenia przyznana przez jury festiwalu w Wenecji. „Zielona granica” okazała się politycznym niewypałem, a raczej miną ostrożnie obchodzoną przez wszystkich, dla których film miał być wyborczą bombą.

Jednak ostateczna porażka „Zielonej granicy” w wymiarze politycznym i artstycznym, to absencja filmu na najbardziej znanym polskim festiwalu filmowym. Dziś rozpoczyna się Festiwal Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni, na początku zostanie pokazany najnowszy film Jana Holoubka “Doppelgänger. Sobowtór”. Później widzowie i jury festiwalu zobaczą 16 filmów walczących o Złote Lwy, ale zabraknie wśród nich “Zielonej granicy” Agnieszki Holland. Tłumaczenia reżyserki dlaczego tak się stało, brzmią co najmniej dziwnie, a tak naprawdę kuriozalnie.

Nie myśleliśmy zatem o Gdyni, nie mając nawet gotowego pierwszego montażu, by pokazać go weneckim selekcjonerom. Oczywiście post factum, po ogłoszeniu, że dostaliśmy się do weneckiego konkursu, można było pójść i poprosić, żeby pokazać go w Gdyni nawet w ramach pokazu specjalnego. Było dla mnie zupełnie jasne, że władze związane z kulturą w naszym kraju mają problem zarówno z tym filmem, jak i ze mną. Postawilibyśmy tylko nową dyrektorkę artystyczną festiwalu w bardzo niezręcznej sytuacji. Takie demonstracje nie wydały się nam potrzebne – wyjaśniła Holland.

Trudno oprzeć się wrażeniu, że pani Agnieszce Holland ktoś pomógł w podjęciu tej decyzji albo sama zrozumiała, że udział w konkursie „Zielonej granicy” przyniósłby dokładnie odwrotny skutek polityczny, niż zakładali twórcy propagandowego obrazu. Polacy uznali, że została przekroczona granica i nie chodzi o zieloną, ale o granicę przyzwoitości. Władze w takiej sytuacji nie musiały podejmować żadnych działań, tym bardziej w zakresie cenzury, czym tylko zepsułyby spontaniczne wsparcie ze strony Agnieszki Holland i pozostałych osób, które stały za tym projektem.

Nie wierzymy nikomu, nie wierzymy w nic! Patrzymy na fakty i wyciągamy wnioski!