Foto: Foto: PAP / Darek Delmanowicz

Uwarunkowania geopolityczne i historyczne sprawiły, że w Polsce dowcip polityczny stał się specjalnością narodu. Największy triumfu żarty polityczne święciły w czasie PRL-u, ale i wcześniej w okresie rozbiorów i tuż po odzyskaniu niepodległości, Polacy śmiali się z polityki i polityków. Z całego tego dorobku wystarczy wyjąć jeden dowcip, aby oddać to, co się dziś wydarzyło w Sejmie. „Czym się różni zielony od czerwonego? Zielony, to niedojrzały czerwony!”. W ten prześmiewczy sposób określani są zieloni aktywiści, czyli wszelkiego rodzaju ekolodzy i ostatnimi czasu obrońcy klimatu.

Czerwonymi z kolei od zawsze nazywano komunistów, którzy niczego dobrego dla świata i ludzkości nie zrobili, za to wyrządzili bardzo wiele zła, między innymi wprowadzili kolektywizację i nacjonalizację. Ten pierwszy termin odnosi się do wywłaszczania chłopów i przymusowego zakładania kołchozów, a w polskich realiach PGR-ów. Równolegle w komunistycznych krajach przeprowadzano nacjonalizację, złodziejski proceder polegający na odbieraniu własności prywatnej przez państwo. Komunistyczna nacjonalizacja doskonale pasuje do propozycji wywłaszczania, jaką złożyli „zieloni” w projekcie tak zwanej ustawy wiatrakowej.

Skąd wiadomo, że to „zieloni” chcą stawiać wiatraki produkujące „bezemisyjną energię”, skoro projekt został złożony przez Koalicję Obywatelską i Polskę 2050? Prawdę mówiąc do końca nigdy i nic nie wiadomo, ale pewne jest, że w skład Koalicji Obywatelskiej wchodzą „Zieloni” przez wielkie „Z”, czyli lewicowa partia polityczna. Drugi pewnik odnosi do tego, że wielu posłów KO było całkowicie zaskoczonych pod czym się podpisali, w tym tak przenikliwy poseł, jak Michał Szczerba:

Poseł Szczerba nie przeczytał projektu autorstwa własnej partii i wielu posłów KO oraz Polski 2050 postąpiło dokładnie tak samo, z czego wyniknęło sporo zamieszania. Szczęście w nieszczęściu polega na tym, że pomysł, aby prywatnym właścicielom zabierać nieruchomości i stawiać na nich państwowe wiatraki, jest tak szokujący, że nawet media sprzyjające wszelkiej nowoczesności i ekologii stwierdziły, że zieloni dojrzeli i dołączyli do czerwonych. Politycy KO zorientowali się w jaką pułapkę wciągnęli ich koledzy z partii „Zielonych”, ale nie tak od razu. Najpierw nastąpiła krytyka ze strony dziennikarzy i obywateli, potem doszło do zgrzytu w koalicji. Odezwał się Władysław Kosiniak-Kamysz i zdecydowanie odmówił poparcia projektu ustawy.

Obecnie trwają gorączkowe prace nad okręceniem „zielonej afery”, żeby nie dojrzała do czerwonej, co ostatecznie grozi przegniciem jeszcze nie zaprzysiężonej władzy. Borys Budka zapowiedział, że KO zgłosi szereg poprawek i ucywilizuje przepisy, nie powiedział tylko, czy tym razem koalicyjni politycy przeczytają to, nad czym mają debatować i głosować. W skład przyszłego rządu wchodzi w sumie kilkanaście partii i to niestety jest gwarancją wielu chybionych projektów ustaw, które mało kto przeczyta, ale większość przegłosuje.

Nie wierzymy nikomu, nie wierzymy w nic! Patrzymy na fakty i wyciągamy wnioski!