Foto: CNN screen

Minęło kilka tygodni od dnia, w którym Elon Musk przejął znaną platformę internetową, za jedyne 40 miliardów dolarów. Z każdym dniem panowania Muska coraz więcej obserwatorów, zarówno sprzyjających, jak i krytykujących Muska, łapie się za głowę i intensywnie drapie, żeby zrozumieć, co autor ma na myśli? Twitter miał być oazą wolności słowa, ale bywa z tym bardzo różnie.

Prócz wielu zwolnień pracowników, co redakcję PatrzyMY.pl niespecjalnie martwi, pierwszą wielką kontrowersją w kontekście wolności słowa była propozycja wprowadzenia opłaty za prowadzenia oficjalnego konta z tak zwanym „niebieskim znaczkiem”. Potem poleciały popularne na Twitterze „bany” i to z automatu, za podszywanie się „niebieskich kont” pod inne postaci, o ile nie zostanie podana wyraźna informacja, że jest to element satyryczny.

Prawdziwa burza zaczęła się z chwilą, gdy media zaczęły pisać o zamknięciu Twittera, co miało być skutkiem typowej dla Muska operacji, którą tym razem była ankieta wewnętrzna. Właściciel Twittera spytał pracowników przejętych razem z firmą, czy godzą się pracować „hardcorowo”, czy odchodzą z roboty. Jak się okazało znalazło się tylko 7% „hardcorowców” i to był wystarczający pretekst, aby media ogłosiły koniec Twittera. I gdy się wydawało, głównie naiwnym, że na jakiś czas sytuacja się uspokoi, Elon Musk wyskoczył z nowym pomysłem marketingowym, jakim jest demokratyczne głosowanie w sprawie przywrócenia konta byłego prezydenta Donalda Trumpa:

Na pierwszy rzut oka wszystko wydaje się piękne, ale gdy się głębiej nad tym zastanowić, to akcja Elona Muska całkowicie przeczy jego wcześniejszym deklaracjom dotyczącym wolności słowa. Mało tego, postępowanie szefa Twittera, jak sam siebie Musk określa, jest bardzo niebezpiecznym populizmem, nie mającym nic wspólnego z demokracją i troską o lud, co bardzo prosto daje się udowodnić. Nie ma takiej możliwości, aby kwestię odwieszenia każdego zablokowanego konta oddawać „w ręce ludu”.

Albo Twitter jest platformą zapewniającą wolność słowa Trumpowi i Smithowi albo jest parodią, którą niestety i w dodatku świadomie z każdym dniem Elon Musk organizuje. Kwestia zawieszania i możliwości publikowania na portalu z oczywistych względów, także „ludowych”, powinna być jednolita i jednakowa dla wszystkich. Tymczasem Użytkownicy portalu nadal nie wiedzą, co się tak naprawdę zmieniło poza tym, że właścicielem Twittera został ekscentryk, który doskonale się bawi i trudno się oprzeć wrażeniu, że coraz częściej bawi się sam ze sobą.

Nie wierzymy nikomu, nie wierzymy w nic! Patrzymy na fakty i wyciągamy wnioski!