Foto: Sebastian Gollnow / dpa

O sprawie trochę się w Polsce pisało, głównie z uwagi na szefa firmy „Rutkowski Patrol”, który wyróżnia się nie tylko „oryginalną” fryzurą, ale takimi samymi metodami pracy i praktyką zdobytą w ZOMO. Jednak istota sprawy jest zupełnie inna i znacznie poważniejsza, niż sensacyjny charakter, jaki nadały jej polskie media. Parę dni temu pracownicy Rutkowskiego wtargnęli na parking Graefenhausen West w Hesji przy autostradzie A5, gdzie strajkuje około 70 kierowców z Gruzji i Kazachstanu, zatrudnionych w polskiej firmie Mazur należącej do Łukasz Mazura i tu zaczyna się prawdziwa historia.

W grupie „patrolowej” znalazł się sam Łukasz Mazur, który chciał za jednym zamachem odzyskać ciężarówki i pozbyć się kierowców, którym zlega z wynagrodzeniem, nawet na kwotę 8200 euro. Protest trwa od 20 marca 2023 roku, a zdesperowani kierowcy żyją jak koczownicy na niemieckim parkingu. Gdy do akcji wkroczyli ludzie Rutkowskiego na miejsce została wezwana niemiecka policja i operacja paramilitarna została przerwana.

O ile w Polsce wyczyny Rutkowskiego praktycznie przestały zaskakiwać, nad czym trzeba ubolewać, o tyle w Niemczech interwencja wywoła spore zdziwienie i gdzie niegdzie szok, co przełożyło się na gesty solidarności ze strajkującymi kierowcami. W pomoc kierowcom miały się zaangażować niemieckie związki zawodowe, które dostarczają żywność, napoje i infrastrukturę sanitarną. Reakcja niemieckich związkowców nie do końca jest bezinteresowna, ponieważ podobne problemy dotyczą kierowców w wielu krajach, co związane jest ogólnym kryzysem w branży.

Z okazji do pokazania swojej empatii natychmiast skorzystali też niemieccy politycy i co ciekawe, jako pierwszy pokazał się prawicowy polityk CDU Kai-Uwe Hemmerich zajmujący się sprawami pracowniczymi. Hemmerich nie krył oburzenia, gdy komentował zachowanie Łukasza Mazura: „podjechał do Graefenhausen pojazdem opancerzonym z paramilitarnym oddziałem zawadiaków, to już szczyt wszystkiego”. Jednocześnie polityk obecnej opozycji zrobił to, co zawsze robią politycy opozycji, czyli zaapelował do przedstawicieli władzy, ministra pracy i transportu, aby położyli kres nadużyciom.

Do sprawy odniósł się także szef komisji transportu w Bundestagu, Udo Schiefner zauważył, że: „incydent w Graefenhausen pokazuje katastrofalne warunki, jakie panują w części branży transportowej”. Swoje trzy grosze dodał poseł Bundestagu Pascal Meiser z partii Lewica, ten z kolei domaga zwiększenia kontroli i egzekwowania płacy minimalnej dla kierowców spoza Niemiec.

Najbardziej z nieudolnej akcji Rutkowskiego wydaje się być zadowolona niemiecka branża logistyczna, Dirk Engelhardt, szef Związku Transportu Towarowego (BGL), wyraził duże zadowolenie, że wreszcie do opinii publicznej dotarły problemy związane z brakiem kierowców i ich wynagrodzeniem oraz warunkami pracy.

Rutkowski Patrol po nieudolnej akcji osiągnął zupełnie inny cel, mianowicie nieświadomie wszczął debatę publiczną w niemieckich mediach na temat transportu, ale niestety nie wszystkie kierunki tej debaty są korzystne dla Polski. Cześć dziennikarzy na przykład Patricia Andreae z „FAZ” domaga się niekorzystnego dla Polski unormowania przepisów:

Niezrozumiałe jest, że niemieckie firmy transportowe mogą zatrudniać tylko kierowców ze specjalnymi uprawnieniami, a przedsiębiorcy z Polski (która również podlega prawu unijnemu) mogą zatrudniać Gruzinów i Uzbeków bez odpowiednich licencji i wysyłać ich na niemieckie drogi.

Nie wierzymy nikomu, nie wierzymy w nic! Patrzymy na fakty i wyciągamy wnioski!