Foto: Michał Sowa

Prócz tego, że maiło być wiele rzeczy, w tym 100 konkretów, wielu też miało nie być. A jak jest? Generalnie to bez wielkich zmian, benzyna grubo powyżej 6 złotych, kwota wolna od podatku grupo poniżej 60 000 zł. Główne prace polityczne skupiają się na „terrorze praworządności”, a po cichu w radach nadzorczych zasiadają znajomi królika. Okazuje się jednak, że w tej ostatniej kwestii rzeczywiście trzeba przejść przez gęste sito konkursu, ale nie o konkurs oceniający kompetencje i wiedzę chodzi, tylko osobistą weryfikację Donalda Tuska.

Przekonała się o tym boleśnie Maria Thun i jeśli komuś to nazwisko się kojarzy ze znaną „polityczką” europejską Różą Marią Barbarą Gräfin von Thun und Hohenstein, to ma słuszne skojarzenia. Sprawa wygląda dziwnie, przynajmniej po pierwszym spojrzeniu, ale na końcu wszystko się wyjaśnia, dlatego warto uzbroić się w cierpliwości. Wszystko zaczęło się od prywatnej inicjatywy pani Marty i aż dziwi bierze, że kandydatka chciała przejść z sektora prywatnego do państwowej biedy i to w takim dziale, jak informatyka.

Według ustaleń Dominiki Wielowieyskiej, Maria Thun jest wybitną specjalistką od usług cyfrowych i cyberbezpieczeństwa, ponieważ pracowała w tej branży niemal na całym świecie. Zaczęła w Nowej Zelandii, potem kontynuowała karierę w europejskich oddziałach IBM i Mastercard. Do tego biegle posługuje się czterema językami i była członkiem zarządu polskiego oddziału amerykańskiej grupy IT – Kyndyl Polska. Z takim CV pani Maria zgłosiła się bezpośrednio do wiceministra cyfryzacji Michała Gramatyki z partii Polski 2050, ten z kolei przesłał CV do ministra Krzysztofa Gawkowskiego i w parę minut Maria Thun została pracownicą Centralnego Ośrodka Informatyki.

Została albo i nie, bo chociaż „papiery” podpisała, to z worka wszystkich jej zalet i atutów, bardzo szybko wypadła jedna, ale bardzo ważna wada, mianowicie popularne nazwisko Thun, które błyskawicznie dotarło do gabinetu Donalda Tuska. W pierwszy dniu, gdy Maria Thun miała stawić się w nowej pracy, odebrała telefon z jasno sformułowanym komunikatem: „proszę nie przychodzić, Donald Tusk panią zwolnił”. Znana z rzetelności Dominika Wielowieyska zapytała zainteresowaną, czy potwierdza przebieg zdarzeń, ale odpowiedź uzyskała bardzo standardową i ostrożną: „Proszę wybaczyć, nie będę tego komentować”.

W tym miejscu pojawił się dość poważny problem! Z ustaleń mediów wynika, że pani Maria Thun podpisała bardzo bezpieczną umową o pracę, która zawiera nie tylko okres wypowiedzenia, ale i odprawę. Zwolnienie po jednym dniu pracy, a właściwie nawet bez jednej minuty pracy, dałoby się wytłumaczyć racjonalnie tylko nadzwyczajnymi okolicznościami: nagłą chorobą, likwidacją ministerstwa, przestępstwem popełnionym przez kandydatkę i tym podobnymi tragediami. Na szczęście do niczego takiego nie doszło, co powoduje, że jakiekolwiek wypowiedzenie stosunku pracy, nawet za porozumieniem stron, wiąże się z wypłatą odprawy.

Dlaczego Donald Tusk tak ostro zareagował i postawił koalicjantów w beznadziejnej sytuacji? Ponieważ jest Donaldem Tuskiem, człowiekiem i politykiem mściwym do szpiku kości, który wykorzysta każdą okazję, aby zniszczyć i wrogów i koalicjantów. Nie chodzi tu o żadną walkę z nepotyzmem, wszak w tym samym czasie, niejaka Magdalena Rogulska szefowa gabinetu politycznego ministra Marcina Kierwińskiego z legitymacją PO, została nowym członkiem Rady Nadzorczej Polskiej Wytwórni Papierów Wartościowych. Chodzi o to, że matka Marii Thun opuściła szeregi PO i w listopadzie 2021 roku przeszła do Polski 2050, a takich rzeczy Tusk nikomu nie zapomina.

Nie wierzymy nikomu, nie wierzymy w nic! Patrzymy na fakty i wyciągamy wnioski!