Foto: BreakingMilitaryNews / Twitter

Mniej więcej 100 lat temu ludzkość straszono elektryfikacją w bardzo prosty i obrazowy sposób – prąd miał zabijać i wywoływać pożary. Jedno i drugie zagrożenia jest do dziś prawdziwe, ale oczywiście trzeba wziąć poprawkę na incydentalną skalę przypadków, z czego większość wynika z ludzkich błędów. Współcześnie ludzkość jest straszona napędem spalinowym, który ma nie tylko zabijać pojedynczych ludzi, ale zagraża całej ludzkości i nawet planecie Ziemia. Oznacza to, że mamy do czynienia z odwróconą skalą strachu i faktów.

W związku z nowym zagrożeniem prowadzona jest nowa akcja propagandowa, której jedynym zadaniem jest udowodnienie, że samochody z silnikami elektrycznymi są w pełni bezpieczne. Prawdy w tym nie ma, jednak zaangażowanie gigantycznych środków medialnych, politycznych i finansowych sprawia, że wielu ludzi uwierzyło zarówno w śmiercionośne silniki spalinowe, jaki i w stu procentach bezpieczne auta elektryczne. Życie brutalnie i tragikomicznie weryfikuje propagandę, czego doskonałym przykładem jest pożar na blisko dwustumetrowym statku towarowym Fremantle Highway. Jednostka stanęła w płomieniach we wtorek wieczorem, 27 kilometrów od wyspy Ameland u wybrzeży Holandii.

Pożar nie został do dziś ugaszony i wiele wskazuje, że jeszcze przez kilka dni będzie trwała akcja gaśnicza, ale w ocenie ekspertów coraz bardziej realne jest zatonięcie statku. Po pierwsze jednostka jest uszkodzona przez ogień, po drugie intensywna akcja gaśnicza spowodowała, że na statku pojawił się krytyczny nadmiar wody, co z kolei grozi zatonięciem. Cały czas z Fremantle Highway wydostają się kłęby trującego dymu, z kolei zatonięcie statku grozi katastrofą ekologiczną związaną z rozlaniem szkodliwych toksyn, przede wszystkim paliwa. A wszystko to z powodu jednego samochodu elektrycznego, o czym na samym początku pożaru służby nie chciały informować.

Na pokładzie Fremantle Highway znalazło się około 350 samochodów marki Mercedes, w tym 25 aut elektrycznych. Przy tych proporcjach widać wyraźnie, że prawdopodobieństwo wywołania pożaru przez samochód elektryczny i spalinowy to 325:25. Zawsze w takich przypadkach należy brać pod uwagę wszystkie okoliczności zdarzenia, na przykład podpalanie, ale jest mało prawdopodobne, aby którykolwiek z 23 członków załogi z Indii celowo doprowadził do pożaru. Musiałby to być sabotaż samobójczy, bo według informacji holenderskiej policji, siedmiu członków załogi ratując się przed ogniem i dławiącym dymem wyskoczyło za burtę. Niestety jedna osoba nie żyje, a kilka trafiło do szpitala.

Na czym polega tragikomiczny paradoks tej katastrofy? Dokładnie na tym, że „ekologiczny” samochód wywołał olbrzymie ekologiczne szkody, które w dodatku mogą być znacznie rozleglejsze. W kontrze do tych jednoznacznych faktów i argumentów, pojawiają się komentarze mówiące o tym, że samochody spalinowe też się przecież palą. Owszem, ale pałą się zupełnie inaczej i ich ugaszenie nie stanowi większego problemu dla zawodowych strażaków, w przeciwieństwie do aut elektrycznych, dla których do tej pory nie opracowano skutecznej technologii dławienia pożaru.

Willard Molenaar z Królewskiej Holenderskiej Kompanii Ratowniczej zwrócił uwagę, że pożar Fremantle Highway nie przypominał „zwykłego” pożaru, ale miał i ma wyjątkowe cechy, nie pozwalające na skuteczną akcję gaśniczą:

(…) na statku, jak i w jego pobliżu było dużo dymu, a ogień rozprzestrzeniał się szybko, znacznie szybciej niż oczekiwano.

Ludzkość nieskończoną ilość razy próbowała „poprawiać” naturę i „ratować” planetę, jednak prawie zawsze kończyło się to fatalnie i tak się również zapowiada cyniczna walka z „ociepleniem klimatu”.

Nie wierzymy nikomu, nie wierzymy w nic! Patrzymy na fakty i wyciągamy wnioski!