Foto:cnn.com

Amerykanie uwielbiają wymyślać nowe określenia i bawić się słowami jeszcze bardziej niż polscy dziennikarze, głównie z TVN, ale termin “midterms” nie tylko publicystyce służy. W USA wszyscy wiedzą o co chodzi, jednak w Polsce można łatwo popełnić błąd, wrzucając „midterms” do popularnego translatora otrzymamy coś na wzór: „Wirującego seksu”. Nie chodzi o „półsemestr”, a takie właśnie słowo wyrzuca translator, tylko o tzw. „wybory połówkowe”. Istota rzeczy polega na tym, że wybory do amerykańskiego parlamentu, w oryginalnej wersji Kongresu, odbywają się w połowie kadencji urzędującego prezydenta USA.

U nas działo się podobnie i za rok znów tak się stanie, natomiast sam ustrój polityczny Polski i USA różni się tym, że my mamy system kanclerski, a w USA obowiązuje prezydencki. Prezydent USA jest władzą wykonawczą, innymi słowy jest szefem rządu i administracji federalnej. Potężna władza prezydenta może się szybko okazać niewiele warta, jeśli władza ustawodawcza pełniona przez Kongres nie będzie zatwierdzać prezydenckich ustaw. Kongres składa się z Senatu, który liczy obecnie 100 senatorów oraz Izby Reprezentantów, gdzie normalnie zasiada 435 kongresmanów, ale aktualnie trzy miejsca są nie obsadzone. Do tej pory Joe Biden miał komfortową sytuację, ponieważ Demokraci w Izbie Reprezentantów stanowili większość – 220 kongresmanów. W senacie podział mandatów jest znacznie mniej korzystny dla Demokratów, ale przewagę daje im głos Kamali Harris, która jako wiceprezydent zgodnie z konstytucją jest przewodniczącą Senatu.

Dziś, 8 listopada 2022 roku, wszystko może się zmienić, bo według sondaży Republikanie mają bardzo duże szanse na przejecie Izby Reprezentantów i niemałe na przejęcie Senatu. W takiej sytuacji Joe Biden, prezydent wybrany z partii Demokratów, będzie miał bardzo ograniczone pole manewru i o losie każdej ustawy prezydenckiej zdecyduje konkurencja polityczna. Sam Biden doskonale wie, czym to grozi i dlatego dość rozpaczliwie apeluje do Amerykanów:

Dzisiaj stoimy w obliczu decyzji. Czujemy w kościach, że nasza demokracja jest zagrożona i wiemy, że to jest moment, aby ją obronić – powiedział Biden do zgromadzonych na Bowie State University, w stanie Maryland.

Słowa te brzmią swojsko, w Polsce demokracja też jest nieustannie zagrożona, gdy tylko jakaś partia przegrywa wybory, zgodnie z wolą wyborców. Przywiązanie do władzy powoduje, że w obliczu utraty władzy politycy odkrywają w sobie nadzwyczajne talenty literackie.

Z lęków i obaw Joe Bidena cieszy się już i użytek robi śmiertelny wróg obecnego prezydenta, były prezydent Donald Trump. Zaraz po porażce w ostatnich wyborach, które Trump uznał za sfałszowane, usłyszeliśmy: „ja tu jeszcze wrócę!”. Wszystko wskazuje na to, że 15 listopada 2022 roku Trump potwierdzi tę zapowiedź oficjalnym oświadczeniem: „startuję w wyborach prezydenckich 2024 roku”. Na razie mamy tylko „tajemniczy” komunikat:

Zamierzam wygłosić bardzo wielkie oświadczenie we wtorek 15 listopada w Mar-a-Lago, w Palm Beach, na Florydzie. Nie chcemy jednak uczynić niczego co odwracałoby uwagę od wagi jutrzejszego dnia – 7 listopada 2022 roku, Donald Trump w czasie przemówienia na spotkaniu wyborczym w Ohio.

Zmiana układu politycznego w USA zawsze oznacza zmiany w polityce światowej i tym razem kluczowym może się okazać zwrot w relacjach Ameryki z Ukrainą. Jak wiadomo Republikanie, w tym przede wszystkim Donald Trump, ma zupełnie inne podejście do konfliktu na Ukrainie, niż Demokraci i Joe Biden. Inne to mało powiedziane, Trump wprost stwierdził, że:

Oni z niego drwili, jeśli się temu przyjrzeć, nasz kraj i nasi tak zwani przywódcy drwili z Putina. Mówiłem sobie, że prawie zmuszają go do wejścia (na Ukrainę – red.) tym, co mówią. Ta retoryka była aż tak głupia – październik 2022 roku, Donald Trump w wywiadzie dla sieci telewizyjnej Real America’s Voice.

Wynik „połówkowych wyborów” może zmienić wszystko w polityce USA, zarówno wewnętrznej, jak i międzynarodowej.

Nie wierzymy nikomu, nie wierzymy w nic! Patrzymy na fakty i wyciągamy wnioski!