Foto: Instagram / Krzysztof Stanowski

„Fenomen” Krzysztofa Kononowicza to bardzo smutna historia, nie tylko w wymiarze politycznym, ale i czysto ludzkim, a mimo wszystko miliony Polaków doskonale się bawiło kosztem tego człowieka. Tragifarsa polityczna z udziałem „społecznego aktywisty” zaczęła się w 2006 roku, gdy Kononowicz został kandydatem na urząd prezydenta Białegostoku i jednocześnie startował do białostockiej rady miejskiej?

Dla przeciętnego człowieka było jasne, już na pierwszy rzut oka, że Krzysztof Kononowicz jest osobą potrzebującą specjalistycznej pomocy medycznej, ale spora grupa wyborców uznała, że start w wyborach osoby z wyraźnymi ułomnościami, to doskonała zabawa. Wraz z rozwojem Internetu rosła sława Krzysztofa Kononowicza, stał się wręcz postacią ikoniczną, a słynne: „niczego nie będzie” weszło do języka potocznego. Wykorzystali to „opiekunowie” chorego człowieka i stworzyli patologiczny kanał na YouTube, który zgromadził 100 000 Subskrybentów i osiągnął blisko 30 milionów wyświetleń.

Treści publikowane na tym „kanale” przekraczają wszelkie granice, w tym przede wszystkim granicę ludzkiej godności, niemniej mają wierne grono odbiorców. Krzysztof Kononowicz na bazie swojej „sławy” deklarował start w różnych wyborach, od prezesa PZPN po Prezydenta RP, ale oczywiście nic z tego nie wyszło. Co się nie udało Kononowiczowi z łatwością może się udać Krzysztofowi Stanowskiemu! Celebryta budujący swoją popularność na rozlicznych skandalach z udziałem innych, zwykle trzeciorzędnych celebrytów, zapowiedział swój start w wyborach prezydenckich.

Ogłoszenie startu nastąpiło zaraz po wywiadzie z prezydentem Andrzejem Dudą, który Stanowski przeprowadził razem z Robertem Mazurkiem. Teoretycznie między jednym i drugim Krzysztofem „politykiem” istnieją zasadnicze różnice, Stanowski na pewno jest sprawny intelektualnie, co pozwala mu zarabiać niemałe pieniądze na promocji hazardu i treści z niskiej popkulturowej półki. Dzięki temu zgromadził spore grono fanów, co z pewnością pozwoliłby mu na zebranie odpowiedniej liczby podpisów, wymaganej od kandydatów na prezydenta. Powstaje jednak pytanie lub raczej wątpliwość, którą swego czasu sformułował są kandydat in spe. Czy wystarczy być „pierd***niętym”, aby dostąpić takiego zaszczytu, czy może kryteria zostały poluzowane?

Dla Stanowskiego to kolejna akcja marketingowa, typowa medialna zadyma nakręcająca licznik odwiedzin, ale w wymiarze społecznym jest to równie szkodliwe, jak promocja hazardu. Naturalnie dobra zabawa i śmiech to zdrowie, ludzie powinni się uśmiechać jak najczęściej, ale czym innym jest zdrowy śmiech, a czym innym wyśmiewanie. Ludzie, którzy uważali i niestety nadal uważają za śmieszne głosowanie na chorego psychicznie Krzysztofa Kononowicza, będą teraz głosować na Krzysztofa Stanowskiego, bo uważają za śmieszne przyklejanie Polsce błazeńskiej twarzy republiki bananowej.

Takie „wybory”, z takimi „prezydentami”, odbywają się wyłącznie w anonimowych państewkach afrykańskich i azjatyckich. W poważnych krajach politykami zostają fachowcy, którzy budują potęgę swoich państw i podporządkowują sobie państwa odarte z powagi.

Nie wierzymy nikomu, nie wierzymy w nic! Patrzymy na fakty i wyciągamy wnioski!