Foto: PAP / Rafał Guz

Sposób uprawiania polityki zagranicznej przez Rosję, jaka by ona nie była: carska, radziecka, czy putinowska, nie zmienia się od wieków. Imperialne poczucie wyższości połączone z kompleksami państwa, w którym panuje wieczny „bardak”, tworzy mieszankę wybuchową. Rosja opiera swoje stosunki z większością państw nie na wzajemności, ale narzucaniu swoich racji, a nie rzadko prowokacji i tak też zdarzyło się dziś.

Po tym jak w niedzielę rosyjska rakieta naruszyła polską przestrzeń powietrzną i przebywała w niej przez 39 sekund, Ministerstwo Spraw Zagranicznych wezwało na dywanik ambasadora Rosji Siergieja Andriejewa, ale ten całkowicie zlekceważył „zaproszenie”. Co więcej Andriejew upublicznił swój lekceważący stosunek do polskiego MSZ w rozmowie z agencją TASS:

Próbowano mnie dziś rano wezwać do MSZ na spotkanie z jednym z wiceministrów. Powiedziano, że tematem ma być wczorajszy incydent, kiedy to jakoby rosyjska rakieta manewrująca przecięła granicę Polski i całe 39 sekund znajdowała się w polskiej przestrzeni powietrznej, a potem odleciała. Spytałem, czy zostaną przedstawione dowody, i przypomniałem, że 29 grudnia zeszłego roku już wysuwano podobne pretensje, a kiedy poprosiliśmy o dowody, odpowiedź nie nadeszła i do tej pory czekamy na dowody. Ale ponieważ z odpowiedzi polskich kolegów zrozumiałem, że także tym razem dowodów nie będzie, to uznałem, że w tej sytuacji spotkanie będzie bezprzedmiotowe i odrzuciłem zaproszenie.

Oświadczenie rosyjskiego ambasadora, utrzymane w tak konfrontacyjnym i prowokacyjnym tonie, jednoznacznie wskazuje na dwie okoliczności. Po pierwsze musiało to być konsultowane z centralą w Moskwie, po drugie Rosja nie zamierza się tłumaczyć z naruszenia polskiej przestrzeni powietrznej, nawet gdyby zostały przedstawione dowody nie budzące żadnych wątpliwości.

Przy normalnych stosunkach między państwami taki incydent zostałby rozwiązany na poziomie wzajemnych komunikatów, ale Rosja jest na ścieżce wojennej ze wszystkimi krajami członkowskimi NATO i tymi, które potępiają rosyjską napaść na Ukrainę, dlatego będzie dążyć do konfrontacji, nie do porozumienia. Kolejną dobitną ilustracją tej strategii jest końcowe zdanie z wypowiedzi Andrzejewa:

Teraz mają zamiar skierować do nas notę w tej sprawie. To ich prawo. Jak dostaniemy, to rozpatrzymy i być może odpowiemy.

Powstaje zatem naturalne pytanie, jaki sens mają wezwania ze strony polskiego MSZ, skoro są z góry skazane na porażkę i jeszcze przy tym naruszają powagę państwa polskiego. Próżno szukać odpowiedzi na to pytanie ze strony MSZ, jak dotąd jedynie rzecznik ministerstwa Paweł Wroński zadał inne pytanie, raczej retoryczne:

Zastanawiamy się, czy pan ambasador wykonuje instrukcje MSZ w Moskwie i czy jest w stanie właściwie reprezentować w Warszawie interesy Federacji Rosyjskiej.

Uczciwie i obiektywnie trzeba poznać, że znacznie silniejsze od Polski państwa mają jeszcze poważniejsze problemy z rosyjskimi „dyplomatami”, ale Polska za to ma bogate doświadczenie i czas najwyższy, aby wypracować odpowiedni model postępowania z Rosją. Takim modelem na pewno nie jest zbiór pustych gestów, z których rosyjscy politycy po prostu szydzą.

Nie wierzymy nikomu, nie wierzymy w nic! Patrzymy na fakty i wyciągamy wnioski!