Polska od dwóch lat wydaje 4% PKB na zbrojenie i doposażenie armii, pod tym względem jesteśmy liderami wśród członków NATO. Jednym z głównych kierunków naszej myśli obronnej jest budowanie sytemu ochrony przeciwlotniczej. Wydaliśmy grube miliardy dolarów na system „Patriot”, żeby chronić polskie niebo, ale okazuje się, że ten wysiłek był bezsensowny, a kasę wyrzuciliśmy w błoto.
Skąd się wzięły tak zaskakujące konkluzje? Wystarczyło 39 sekund lotu rosyjskiej rakiety, która naruszyła polską przestrzeń powietrzną i reakcja polskiego eksperta po kliku godzinach:
Rakieta waży ponad dwie tony, z czego 400 kilogramów stanowi ładunek bojowy. Po zestrzeleniu rakiety jej szczątki spadłyby na nasze terytorium. Tutaj również spadłyby szczątki efektora użyte do zestrzelenia samej rakiety – oświadczył rzecznik prasowy Dowództwa Operacyjnego Rodzajów Sił Zbrojnych ppłk Jacek Goryszewski.
Z oświadczenia pana podpułkownika wynika jasno, że system obrony przeciwlotniczej to śmiertelne zagrożenie dla państwa dysponującego takim systemem. Przekładając z żołnierskiego na nasze, pan podpułkownik powiedział wprost, że zestrzelenie ruskiej rakiety doprowadziłoby do wielkiego zagrożenia, a może i do wielkiej tragedii. Z tego wynika, że system obronny Polski pod rządami „koalicji 13 grudnia” polega na tym, żeby w żadnym wypadku nie naruszać trajektorii lotu ruskich rakiet.
Przy okazji zupełnie niegroźnego incydentu wrócił też wątek związany z podrywaniem naszych F16, na wypadek zagrożenia i w tym przypadku pan podpułkownik, a jednocześnie rzecznik prasowy Dowództwa Operacyjnego Rodzajów Sił Zbrojnych ma genialne wyjaśnienie.
To Dowódca Operacyjny Rodzajów Sił Zbrojnych dokonuje oceny sytuacji i jest upoważniony do podjęcia takiej decyzji. Z drugiej strony pilot myśliwca, nawet jeśli dostanie zgodę na zestrzelenie takiej rakiety, może tego nie zrobić w sytuacji, kiedy zorientuje się, że jej szczątki mogłyby spaść na szpital czy szkołę. To, w jakim miejscu miałoby dojść do takiego zestrzelenia, także jest istotne przy podejmowaniu decyzji.
Przypomnijmy raz jeszcze, że rakieta przebywała w polskiej strefie zaledwie 39 sekund, a pierwszy ujrzał ją sołtys Oserdowa. Zakładając, że włodarz Oserdowa zadzwonił pod 112 w ciągu 10 sekund, to 29 sekund pozostaje na poinformowanie Dowódcy Operacyjnego Rodzajów Sił Zbrojnych, natomiast samemu dowódcy czasu na decyzję raczej zabraknie. W zaistniałych okolicznościach możemy przyjąć dwie możliwe interpretacja naszych możliwości obronnych.
W pierwszej wersji powinniśmy odesłać pluton komandosów na szkolenie do ukraińskich babć, które strącały ruskie drony słoikami ogórków. W drugiej wersji należałoby wprowadzić obowiązkowe lekcje religii i modlitwy w intencji ocalenia Ojczyzny. A mówiąc poważnie, ludzie zajmujący się naszym bezpieczeństwem pod szyldem „koalicji 13 grudnia” są tak poważni, jak „100 konkretów w 100 dni”. Naturalnie nie ma sensu strzelać do ruskich rakiet, które pojawiają się w Polsce na 39 sekund, ale opowiadanie bajek o śmiertelnym zagrożeniu związanym ze zestrzeleniem rakiety i gotowością bojową dowódcy, to skecze pisane cyrylicą.
PS Szefem MON jest “tygrysek” Władysław Kosiniak-Kamysz, a jego najbliższy koalicjant to Szymon Hołownia, którego na froncie będzie reprezentować żona.
Nie wierzymy nikomu, nie wierzymy w nic! Patrzymy na fakty i wyciągamy wnioski!