Foto: Piotr Skornicki / Agencja Wyborcza.pl

Dziś odbył się marsz zorganizowany przez opozycyjną Platformę Obywatelską. Tradycyjnym liczeniem uczestników zajmą się sztaby partyjne i medialne, zapewne swoje dane poda też Policja, a jeszcze inną frekwencję ogłosi warszawski ratusz. W efekcie liczba uczestników na zawsze pozostanie tajemnicą, tak jak to ma miejsce przy każdym politycznym wiecu. Na szczęście pewne fakty są udowodnione i zapisane na elektronicznych nośnikach, jak w przypadku przemówienia Lecha Wałęsy, pseudonim „Bolek”.

Marsz odbywa się 4 czerwca i nie jest to data przypadkowa, tylko podwójnie symboliczna. 4 czerwca odbyły się tak zwane „pierwsze wolne wybory w powojennej Polsce”, które wolnymi nie były. 4 czerwca to również data obalenia rządu Jana Olszewskiego i w obu tych wydarzeniach Lech Wałęsa odgrywał kluczową rolę. Problem polega tylko na tym, że z perspektywy ponad trzydziestu lat i tamte wydarzenia i przede wszystkim Lech Wałęsa wyglądają zupełnie inaczej. Dla młodych ludzi to prahistoria, natomiast starsi doskonale pamiętają, że Wałęsa ma więcej na swoim życiorysie plam, niż chwalebnych dni.

Od wielu lat Lech Wałęsa był podejrzewany o współpracę z SB, najpierw takie zarzuty stawiali jego dawni koledzy i koleżanki: Krzysztof Wyszkowski, Anna Walentynowicz i małżeństwo Gwiazdów. Potem współpracę Wałęsy z SB pod pseudonimem „Bolek” udowodnili historycy Sławomir Cenckiewicz i Piotr Gontarczyk. Pomimo oczywistych faktów i dowodów Wałęsa przez całe lata bronił się „sfałszowaną teczką”, a potem wydanym przez sąd lustracyjny wyrokiem, który stwierdzał, że nie był agentem SB. Tyle tylko, że ten wyrok zapadł przed ujawnieniem teczki „Bolka”, co nastąpiło po śmierci Czesława Kiszczaka. Żona byłego komunistycznego szefa bezpieki na życzenie męża upubliczniła dokumenty z teczki TW „Bolek” i przekazała do IPN.

Od tamtego czasu Wałęsa pogubił się całkowicie, żyje w swoim świecie, w którym jest najgenialniejszym przywódcą i swoje dzisiejsze wystąpienie również temu poświęcił. Już w pierwszy słowach było „grubo”, jak mawia młodzież:

Jestem człowiekiem sukcesu tysiąclecia. Tak mówią niektórzy! 

Dalej laudacja Wałęsy dla Wałęsy poszła w kierunku jurności, naukowości i zasług wszelakich:

Robotnik, elektryk, dużo dzieci, cztery profesury honorowe, ponad sto doktoratów. A medali mam więcej jak Leonid Breżniew.

Na te pierwsze zdania uczestnicy marszu zareagowali dość życzliwie, ale potem Wałęsa zaczął nieludzko i żenująco nudzić swoimi opowieściami o „Bolku” i historiach, które dawno wybrzmiały:

Gdybym próbował zgodnie z propozycją Borusewicza wyjść, to ci, którzy mnie pilnowali, na pewno musieliby mnie zamknąć. Co moje spóźnienie spowodowało? Ci, którzy mieli mnie zamknąć, stracili prawo mnie zamknąć.

Z każdym zdaniem demonstranci reagowali coraz większym znudzeniem i zniecierpliwieniem, ale jeszcze nie było odważnych, aby Wałęsie przerwać, przełom nastąpił po tych słowach:

Bo ten robotnik, ten prosty człowiek nie mógł tego osiągnąć. Musiała mu pomagać bezpieka. Musiał iść na sznurku bezpieki, dlatego mu się udało. Z tego powodu on mnie robi agentem. A z jakiego powodu mnie robi Kaczyński? On dobrze wiedział, że jemu nie daruję niszczenia Polski, że go prędzej czy później wyrzucę. I dlatego postanowił rzucić potwarz, by mi was zabrać. Ale ja przeczekałem to wierząc, że przyjdzie dzień, w którym powiemy: „Panie Kaczyński, taczki stoją. Do przodu”. I ten dzień nadchodzi.

W odpowiedzi Lech Wałęsa usłyszał: „Idziemy! Idziemy! Idziemy!” i dopiero wtedy się poddał:

Jak nie chcecie słuchać, to dziękuję bardzo, wszystkiego dobrego. 

Przy niedzieli nie wpada nikomu psuć nastroju, ale niestety fakty są takie, że od lat tam, gdzie pojawia się Lech Wałęsa pewne jest, że będzie żenująco i zakończy się porażką.

Nie wierzymy nikomu, nie wierzymy w nic! Patrzymy na fakty i wyciągamy wnioski!