Foto: Rob Engelaar / ANP

Na początku roku w niemieckiej wiosce Lützerath odbyła się wielka i międzynarodowa demonstracja aktywistów klimatycznych protestujących przeciw nowej inwestycji, jaką zaplanował rząd Niemiec. Miejscowość położona niedaleko Dusseldorfu była świadkiem licznych starć zielonych aktywistów z policją. Lützerath swoją obecnością zaszczyciła sama Greta Thunberg, a wszystko z powodu budowy nowej niemieckiej kopalni węgla brunatnego.

Protesty ekologów i klimatologów nic nie dały, co więcej na mocy orzeczenia Federalnego Trybunału Konstytucyjnego Lützerath dosłownie zniknęła z powierzchni ziemi. Wioskę wysiedlono, natomiast teren został przygotowany pod budową kopalni. Inwestycja powstaje na mocy porozumienia rządu federalnego z władzami Nadrenii Północnej-Westfalii, a inwestorem jest dobrze znany w Polsce niemiecki koncern energetyczny RWE.

Gdy się wydawało, że bardziej symbolicznej i jednocześnie groteskowej operacji w wymiarze „niemieckiego zielonego ładu” przeprowadzić się nie da, Niemcy pokazały, że jak najbardziej się da. Od wczoraj na terenie przyszłej kopalni rujnowana jest kolejna zabudowa i tym razem ofiarą niemieckiej ekologii padła farma wiatrowa. RWE zdemontował jeden z ośmiu wiatraków, ale na tym nie koniec, żeby z ziemi wydobyć planowanych 20 milionów ton węgla brunatnego, trzeba zdemontować pozostałe 7 turbin.

Podsumowując, Niemcy zrównali z ziemią całą wioskę, obecnie są w trakcie niszczenia farmy wiatrowej, czyli „zielonego prądu” i wszystko po to, żeby wybudować najbardziej toksyczną kopalnię węgla brunatnego, która będzie zasilać najbardziej toksyczną elektrownię. Czy tym razem to już koniec? Nic podobnego! Wiosną tego roku Niemcy wyłączyły wszystkie elektrownie atomowe, co i tak nastąpiło z opóźnieniem, bo wcześniejsze plany zakładały, że elektrownie przestaną działać do końca 2022 roku. I to właśnie ta likwidacja oprócz konfliktu zbrojnego na Ukrainie, jest głównym argumentem uzasadniającym konieczność budowy kopalni i elektrowni zasilanej węglem brunatnym.

Cała strategia energetyczna Niemiec przypomina teatr absurdu, ale gdy się temu na spokojnie przyjrzeć, to zobaczymy coś bardzo poważnego i niebezpiecznego dla Polski. W przeciwieństwie do naszego kraju, u niemieckich sąsiadów instytucje państwowe nie blokują kluczowych inwestycji. Trudno sobie wyobrazić, co by się działo, gdyby polski TK zdecydował o zniszczeniu całej wioski pod budowę kopalni węgla brunatnego? Za to łatwo sobie wyobrazić, jak zareagowałyby europejskie instytucje pod zarządem niemieckim: KE i TSUE. Zresztą paru rzeczy nie trzeba sobie wyobrażać, na przykład polski sąd administracyjny wstrzymał pozwolenie na rozbudowę kopalni Turów i tym samym stanął po stronie czeskich i niemieckich interesów, a nie polskich.

Żadna decyzja niemieckiego rządu, która w sposób ewidentny łamie wspólne ustalenia w ramach Unii Europejskiej nie rodzi dla Niemiec negatywnych konsekwencji. Choćby dochodziło do tak absurdalnych scen, jak w nieistniejącym już Lützerath, to na końcu Niemcy realizują swoje interesy, nie patrząc na ekologię, Komisję Europejską i TSUE. Polska wewnętrznie i zewnętrznie jest grillowana przy najmniejszej próbie budowania suwerennej polityki energetycznej i nie tylko energetycznej.

Nie wierzymy nikomu, nie wierzymy w nic! Patrzymy na fakty i wyciągamy wnioski!