Foto: Screen Youtube

W 2016 roku, czyli siedem lat temu, wprowadzono tak zwaną „ustawę inwigilacyjną”, która pozwoliła służbom specjalnym na tworzenie stałych łączy z firmami internetowymi. Innymi słowy od siedmiu lat służby mają pełen dostęp do informacji, jakie użytkownicy Internetu zostawiają na serwerach usługodawców. O co konkretnie chodzi? Na przykład o pocztę internetową, zamówienia internetowe, wszelkie dane jakie zostawiamy przy rejestracjach kont na różnych portalach i tak dalej.

Drugim obszarem kontroli służb nad prywatnością obywateli są dane telekomunikacyjne i w tym przypadku służby od lat mają niemal swobodny dostęp do bilingów i sms-ów, wystarczy proste jednozdaniowe postanowienie sądu lub prokuratury. Łącząc te dwa stany w jedną całość, wniosek można wysnuć tylko jeden – państwo w tej chwili ma nieograniczony dostęp do naszej prywatności i nie istnieje najmniejsza szansa, zresztą nigdy tak nie było, aby prywatne treści z naszym komputerów i telefonów były naszą wyłączną tajemnicą.

Przejdźmy teraz do najnowszej ustawy, która rozbudza emocje obywateli i zacznijmy od okoliczności jej powstania, bo są niezwykle ciekawe i symboliczne. Zanim ustawa została przechrzczona na „inwigilacyjną”, czego w znacznym stopniu dokonali politycy i zwolennicy Konfederacji, nazywano ją „Ustawą o wolności słowa” i praktycznie nikt się nią nie zajmował, aż do czasu nowelizacji napisanej przez Zbigniewa Ziobro, po incydencie związanym z blokadą konta Konfederacji na Facebooku. Konto tej partii zostało zablokowane za „rozpowszechnianie nieprawdziwych informacji na temat koronawirusa”.

Zbigniew Ziobro przedstawił poprawioną wersję projektu ustawy o ochronie wolności słowa, która wprowadza sankcje na serwisy społecznościowe, za tego rodzaju praktyki, jakie stosowano wobec Konfederacji i wielu innych Użytkowników. Co ciekawe Konfederacja nawet współpracowała z „Solidarną Polską” i obie partie początkowo wzajemnie popierały swoje projekty pod taką samą nazwą „o wolności słowa”.

Dopiero po wielu miesiącach nagle zrobiła się wielka afera z uwagi na jeden konkretny zapis, którym jest obowiązek retencji danych, inaczej mówiąc przechowywanie danych użytkowników Internetu, taki sam, jaki mają od siedmiu lat firmy telekomunikacyjne. Co się w związku tym zmieni i o co podniesiony jest cały rwetes? W praktyce jest tylko jedna i to bardzo korzystna zmiana dla Użytkowników największych portali internetowych, tą zmianą są sankcje, za łamanie wolności słowa i głównie chodzi o blokowanie kont.

Reszta zmian to tylko proceduralna kosmetyka, która od dawna funkcjonuje w przypadku firm telekomunikacyjnych. Stały dostęp do portali służby mają od 2016 roku, natomiast zapis o obowiązku przechowywania danych jest czystą fikcją, bo ktokolwiek korzysta z takich portali jak; Google, Facebook, Twitter, ten doskonale wie, że treści jakie publikował są archiwizowane od początku założenie konta. Internet to jest potężna siła, niestety bardzo często ta siła nie kieruje się rozumem i wiedzą, ale emocjami i ignorancją.

Nie wierzymy nikomu, nie wierzymy w nic! Patrzymy na fakty i wyciągamy wnioski!