Dziesięciominutowa wizyta Andrzeja Dudy w USA stała się medialnym skeczem, co zresztą było banalne do przewidzenia. Podobne scenariusze były przerabiane wielokrotnie i to z całym pakietem rytualnych zachowań. Za każdym razem, gdy na ulice wychodzą demonstracje matematyka jest gwałcona przez polityczne szacunki i liczby zastępują oczekiwania. Kto z kim się spotkał, a kto nie spotkał to ta sama dyscyplina sportu, tylko odrobinę inna konkurencja, podobnie jak liczenie czasu spotkania.
Według tego schematu przebiegała wczorajsza wizyta prezydenta Andrzeja Dudy w USA, której najważniejszym, jednak nie jedynym punktem było nieoficjalne spotkanie z prezydentem Donaldem Trumpem. Rozmowa obu panów była zaplanowana na 19:30 polskiego czasu, ale rozpoczęła się prawie godzinę później i trwała najwyżej kilkanaście minut, co stało się pretekstem do tysiąca złośliwych komentarzy, których autorzy kompletnie nie rozumieli albo nie chcieli rozumieć, co komentują. Dlatego też prawie wszystkie relacje z tego spotkania, dłuższe i krótsze, skupiają się na aktach lojalności wobec politycznego środowiska, zamiast skupić się na faktach.
Jakie są fakty? Zupełnie inne niż opinie i to po pierwsze. Po drugie nie mieliśmy do czynienia z oficjalną wizytą Prezydenta RP w Białym Domu, ale ze nieformalnym spotkaniem dwóch polityków, dobrze się ze sobą dogadujących, którzy otrzymali zaproszenia na ten sam kongres Conservative Political Action Conference. Prawicowa cześć mediów swoim zwyczajem rozdmuchała tę prawie towarzyską wizytę do rangi racji stanu, po drugiej stronie usłyszeliśmy niedorzeczne opinie o upokorzeniu prezydenta Polski i całej Polski. Jedno i drugie stanowisko nie ma nic wspólnego z rzeczywistością.
Owszem w polityce „dyplomatyczne spóźnienie” ma swoją wymowę i jest z premedytacją stosowane, na przykład Władimir Putin postąpił tak wobec Recepa Erdogana i szybko tego pożałował, bo prezydent Turcji srodze się zrewanżował. Tyle tylko, że to był element gry wrogo do siebie nastawionych polityków, czyli zupełnie inna konfiguracja niż w przypadku Dudy i Trumpa. W jakim niby celu Donald Trump miałby spóźnieniem upokarzać Andrzeja Dudę, którego potem nazwał „wielkim przyjacielem”? Nie było żadnego upokarzania, po prostu prezydent USA jest w tej chwili najbardziej rozchwytywanym i zajętym politykiem na świecie, mimo to znalazł czas na gest przyjaźni i jednocześnie podziękowanie polskim wyborcom. Przy okazji padły rutynowe słowa dotyczące wzajemnych relacji i gwarancji, o czym poinformował oficjalnie Biały Dom:
Backstage at CPAC, President Trump met with President Andrzej Duda of Poland and reaffirmed our close alliance. President Trump also praised President @AndrzejDuda for Poland’s commitment to increase their defense spending. 🇺🇸🇵🇱 pic.twitter.com/KAim69RXoe
— The White House (@WhiteHouse) February 22, 2025
Tylko tyle i aż tyle! Gdyby jakimś cudem polskim elitom dziennikarskim po prawej i lewej stronie przynajmniej raz przyszło do głowy, żeby opublikować coś rzeczywistego, zamiast politycznego zamówienia, to dziś nikt by się z prezydenta Andrzeja Dudy nie śmiał, ani też nie głosił bredni o przełomowej dla racji stanu wizycie. Mieliśmy do czynienia z krótką, kurtuazyjną wizytą, przy okazji Conservative Political Action Conference i wynika z niej tyle, że Donald Trump z Andrzejem Dudą pogadali sobie o tym „co słychać”, jak dwóch dobrych znajomych w przerwie meczu.
Nie wierzymy nikomu, nie wierzymy w nic! Patrzymy na fakty i wyciągamy wnioski!
Słowa “kurtuazyjna wizyta” nieodłącznie kojarzą mi się z Zakrętem Pięciu Gwizdków… 🙂