Pod każdą szerokością geograficzną zetkniemy się różnymi tradycjami, obyczajami i rytuałami. Bogactwo wyboru jest tak wielkie, że bardzo łatwo można się pogubić w tak zwanych kodach kulturowych. W jednych kulturach posiadanie kozy jest synonimem bogactwa, w innych ubóstwa. Co najmniej dwie duże religie zabraniają kobietom tańczyć z mężczyznami, co w kulturze zachodniej jest niedopuszczalne. Przykłady odmienności można przedstawiać bez końca, ale nie ma takiej potrzeby, bo sprawa dotyczy jednego zjawiska.
Po 1989 roku do polskich i niepolskich tradycji, takich jak „Dziadek Mróz”, dołączyły „Walentynki” i „Halloween”. Jedno i drugie pojawiło się w mediach i hipermarketach, a przy tym powstało wiele kontrowersji. „Walentynki” są znacznie łagodniej traktowane, pewnie dlatego, że nie mają podłoża ideologicznego, ale zarzut komercyjności tego dnia, skądinąd słuszny, jest notorycznie podnoszony. Dużo gorzej to wygląda z „Halloween”, w tym przypadku od zawsze chodziło o zderzenie światopoglądów. Wielu duchownych i wiernych Kościoła zarzuca tej zaimportowanej zabawie promowanie pogaństwa, brak szacunku dla majestatu śmierci i w końcu satanizm.
Prócz warstwy światopoglądowej nie mniejsze zastrzeżenia budzi osobliwa forma „kolędowania”. Głównie młodzi ludzie przebrani za różne stwory i potwory chodzą od domu do domu z propozycją nie do odrzucenia: „Cukierek albo psikus”. Jakby nie patrzeć jest to podszyte szantażem i nie wszystkim się takie wizyty podobają. Nikt specjalnie nie lubi niezapowiedzianych wizyt, w dodatku takich, które przypominają coś pomiędzy akwizycją i podwyższoną składką zdrowotną w ZUS. Nie dość, że nic nie zyskujesz, to jeszcze dodatkowo możesz tracisz nerwy. Dlatego też ludzie reagują bardzo różnie, najczęściej poddają, bo trudno odmówić dziecku cukierka, ale zdarzają się też przypadki agresji i to po obu stronach.
Zdarza się, że „psikusy” przeradzają się w akty wandalizmu, fora internetowe są wypełnione opowieściami o zniszczonych elewacjach domów, oblanych farbą albo obrzuconych jajkami. Podobne i bardziej kreatywne „niespodzianki” są zostawiane na drzwiach mieszkań, czy wycieraczkach. Jeśli ktoś raz przeszedł przez renowację domu lub mieszkania, po wizycie „dowcipnisiów”, to kolejna taka wizyta może się skończyć dramatem. Tak też się stało w tym roku i to w kilku miejscach. Na początek media poinformowały, że w Lipkach Małych koło Bydgoszczy dziecko dostało cukierka z wbitym gwoździem. Potem doszło jeszcze parę podobnych zgłoszeń oraz ostrych przedmiotów jak szpilki i żyletki, po czym ruszyła internetowa machina.
Pełną winą, chociaż do dziś nie znaleziono sprawców i nie wiadomo jaki był motyw, obarczono katolików, ponieważ to głównie katolicy zwalczają w Polsce „Halloween”. Życie jest jednak bardziej skomplikowane niż przeciętny komentarz internetowy. Wielu wierzących Polaków godzi „Halloween” z wyznawaną religią i co więcej dzieci uczęszczające na lekcje religii również chodzą po domach i domagają się cukierków. Z taką wiedzą, jaką mamy teraz, co najwyżej nie da się wykluczyć, że rzeczywiście jakiś fanatyk dopuścił się tego barbarzyńskiego czynu, ale równie dobrze mogła to być ofiara „psikusów”. Nie ma usprawiedliwienia dla próby okaleczenia dzieci, jednak sprowadzenie tych niedopuszczalnych przypadków agresji do wojny ideologicznej jest nadmiernym uproszczeniem.
„Halloween” to w Polsce nowe zjawisko kulturowe i dlatego przyjęło się różnie, od obojętności, przez skrajne emocja, aż po agresję i wandalizm. Tak się niestety kończą próby bezfleksyjnego kopiowania obyczajów. W Polsce mamy też swoją specyfikę i wojny plemienne, z tej przyczyny wszelkie „śledztwa” toczą się w uproszczonym trybie. Najłatwiej pójść w schemat, że cukierki dostały dzieci, których rodzice na kontach społecznościowych wklejają 8 gwiazdek, a gwoździe powbijał “ciemnogród”. Tymczasem mogło być dokładnie odwrotnie albo jeszcze inaczej, ale prawda na wojnie również ideologicznej, zawsze umiera pierwsza.
Nie wierzymy nikomu, nie wierzymy w nic! Patrzymy na fakty i wyciągamy wnioski!