Foto: Youtube
W połowie października 2020 roku, gdy na dobre rozkręcała się kampania prezydencka w Stanach Zjednoczonych, dziennik „New York Post” opublikował serię artykułów poświęconych wyczynom Huntera Bidena, syna przyszłego prezydenta Joe Bidena. Gazeta powoływała się na źródłowe materiały, głównie w postaci maili ze skrzynki pocztowej Huntera Bidena. Maile „New York Post” miał otrzymać od Rudy’ego Giulianiego, prawnika i jednego z liderów kampanii Trumpa.
Treść korespondencji, jaką prowadził syn Bidena była bardzo obciążająca, ponieważ dotyczyła lukratywnych interesów z podejrzanymi firmami obcych państw. Głównie chodziło o największą prywatną chińską firmę energetyczną, ale też o spotkanie szefa ukraińskiej firmy energetycznej Burisma, jakie Hunter Biden miał zaaranżować ze swoim ojcem, wówczas wiceprezydentem USA w gabinecie Baracka Obamy. Doniesienia „NYP” wpisywały się w działania samego Joe Bidena, który rok wcześniej, przed tymi wydarzeniami, miał naciskać na ukraińskich polityków, aby zwolnili prokuratora prowadzącego dochodzenie w sprawie firmy Burisma.
W takich przypadkach mówi się, że „w cywilizowanych krajach, taki polityk podałby się do dymisji”, ale najwyraźniej USA nie są krajem cywilizowanym, bo stało się to, co się dzieje w krajach rządzonych autorytarnie. Joe Biden wystartował w wyborach prezydenckich, natomiast amerykańskie media, w tym portale społecznościowe, przyjęły dwie metody zagłuszania tego skandalu. Pierwszą była dobrze w Polsce znana „narracja rosyjska”, drugą po prostu cenzura.
Sztab Joe Bidena miał się zwracać do wielu właścicieli z prośbą i groźbą, aby sprawie ukręcić łeb. Jednym z portali, który bardzo szybko przystał na propozycję był Twitter. Ówcześni właściciele i zarząd Twittera poszli tak daleko, że zablokowali użytkownikom możliwość udostępniania artykułów dotyczących maili Huntera Bidena. Wprawdzie po kilku dniach ta forma cenzury została zniesiona, ale za to Twitter zawiesił na kilka tygodni konto „NYP”.
Historię tej interwencji utrzymanej w stylu radzieckiej „Prawdy” opisał Matt Taibbi, a wynika z niej między innymi, że decyzję o cenzurowaniu miała podjąć szefowa działu prawnego Twittera Vijaya Gadde. W tym miejscu należy przypomnieć, że Twitter nie tylko cenzurował niewygodne dla Demokratów treści, ale jednocześnie cenzurował wpisy ówczesnego prezydenta USA Donalda Trumpa i ostatecznie na stałe zawiesił jego konto. Dopiero nowy właściciel Twittera Elon Musk, znany z wielu ekscentrycznych pomysłów i wypowiedzi, najpierw odblokował konto Donalda Trumpa, następnie opublikował serię dokumentów dotyczących afery wokół maili Huntera Bidena.
Sam Matt Taibbi utrzymuje, że analizowane przez niego dokumenty nie dają podstawy do stwierdzenia, że to Biden lub sztabowcy Bidena mieli naciskać na ukrywanie artykułów o synu Hunterze, ale takie naciski miały płynąć ze strony Demokratów i Republikanów, co wydaje się bardzo dziwnym wyjaśnieniem sprawy. Przypomina to rozbrojenie miny z jednoczesnym wyrzucaniem z sanek najmniej istotnych pasażerów. Tak, czy inaczej doszło do skandalu, z którego w zasadzie nic nie wynika. Nikt nie poniósł żadnych konsekwencji i poza personalnymi zmianami w zarządzie Twittera, co wynika z zupełnie innych powodów, wszystko płynie po staremu.
Wniosek z tej historii jest taki, że za każdym razem, gdy słyszycie z ust polityków i prezesów korporacji medialnych o spisku, czy „ruskiej agenturze”, możecie być pewni, że co najmniej ziarno prawdy w publikacjach „oszołomów” się znajduje.
Nie wierzymy nikomu, nie wierzymy w nic! Patrzymy na fakty i wyciągamy wnioski!