Istnieją takie sprawy w naszym ukochanym kraju, które są gotowym scenariuszem na komedię, bo żaden z bohaterów nie zachowuje się poważnie. Byłoby bardzo trudno posługując się wiedzą, doświadczeniem życiowym i logiką dojść do wniosku, że w głośnej stłuczce na skrzyżowaniu w Oświęcimiu, partia rządząca zachowała się poważnie.

Okoliczności tej sprawy całkowicie powadze polityków PiS przeczą, a przypomnieć należy, że sam prezes PiS Jarosław Kaczyński alarmował, jakie zagrożenie dla porządku prawnego niesie ta kolizja:

Ta próba swego rodzaju wsparcia dla młodego człowieka, który przyczynił się do tego wydarzenia, jest już czymś, co przekracza miarę zwykłego nadużycia. To może być traktowane wręcz jako wezwanie do tego, żeby tego rodzaju zdarzenia miały już charakter nieprzypadkowy – luty 2017 roku, Jarosław Kaczyński na antenie TVP Bydgoszcz

W podobnym tonie wypowiadał się ówczesnym minister MSWiA Mariusz Błaszczak, a ówczesna premier Beata Szydło nawet napisała list do pana Sebastiana i zapewniła, że wszystko będzie dobrze. Wydawać by się mogło, że w zaistniałych okolicznościach opozycyjna partia PO i jej zwolennicy nie mieli kompletnie nic do roboty, bo na ich rzecz ciężko harowało PiS ze swoimi wyborcami i mediami. Stało się zupełnie inaczej i najpierw doszło do pełnej kompromitacji oraz skandalu, jaki wywołała nierozliczona zbiórka na nowe Seicento dla Sebastiana, potem zaczęła się cała seria komediowych występów pana Sebastiana, który zaczął się pojawiać na partyjnych wiecach i ostatecznie został politykiem PO.

Gdy po sześciu latach sąd wydał prawomocny wyrok, nie wyrządzający Sebastianowi Kościelniakowi większej krzywdy, ponieważ postępowanie umorzono, stworzyła się idealna okazja, żeby o tej żenującej sprawie wszyscy zapomnieli. Tymczasem pan Sebastian i pan Donald postanowili dokręcić jeszcze jeden odcinek komedii po tytułem „Gdzie są moje lampy”. Podczas spotkania wyborczego w Żywcu, przed przewodniczącym PO Donaldem Tuskiem stanęła laweta z uszkodzonym Seicento, a właściciel wcześniej żalił się w mediach, że z pojazdu zniknęły tylne lampy.

Postanowiliśmy sprawdzić z jakim dramatem mamy do czynienia i w tym celu odwiedziliśmy popularny portal aukcyjny. Nówki sztuki na tył do Seicento kosztuję 80 zł.

Używane można wyrwać już za 18 zł.

Ciekawe w tym wszystkim jest to, że polityk Sebastian Kościelniak nie zgłosił kradzieży lamp, ani też słowem nie wspomina o reflektorze, który w ocenie sądu uszkodził z własnej winy, a ten kosztuje już nieco więcej:

Tak czy inaczej bohaterstwo politycznego kierowcy Seicento nie zostało wycenione zbyt wysoko, maksymalnie parę stów, gdyby chcieć uzbroić furę w nowe lampy i reflektory. I na tym nie koniec komedii, bo koszt wynajęcia lawety z Oświęcimia do Żywca i z powrotem to mniej więcej tyle samo, co zakup tylnych świateł do Seicento.

Nie wierzymy nikomu, nie wierzymy w nic! Patrzymy na fakty i wyciągamy wnioski!