Foto: www.echodnia.eu

Obiektywnie trzeba przyznać, że przy całym i dość standardowym szaleństwie, jakie po porażce ogarnęło fanatycznych wyborców PiS, mimo wszystko są to łagodniejsze objawy niż u konkurencji. Gdy PO traciła władzę następnego dnia w Polsce narodziły się wszystkie reżimy, a po kilku tygodniach umarła konstytucja, razem z klaczą Shirley Watts, żony Charliego Wattsa, żony muzyka zespołu The Rolling Stones. Później mieliśmy jeszcze obrady Sejmu w rezerwowej sali i koczowanie w Sejmie w czasie Świąt Bożego Narodzenia. Cały szok i niedowierzanie trwały osiem lat.

W przypadku „prawych” zaczęło się od wyparcia, PiS wybory wygrał, a genialny strateg Jarosław Kaczyński ma wszystko pod kontrolą. Obok tej torii równolegle króluje spisek sfałszowanych wyborów, przy czym wybory organizowało PiS razem z PKW wybraną przez PiS. W każdej komisji zasiadał przedstawiciel PiS i w prawie każdej mąż zaufania. O fałszerstwie nie zająknął się żaden poważny polityk, jedynie Marek Jakubiak postanowił uczcić swoje wejście do Sejmu tajemniczym pytanie zapewniającym odpowiednią serię „lajków”.

„Biuro turystyczne” to nic innego, jak całkowicie legalna i szeroko reklamowana procedura. Opozycja zachęcała swoich wyborców z dużych miast, aby pobierali oświadczenia w urzędach i głosowali w mniejszych miejscowościach, gdzie PiS ma niewielką przewagę. Trochę takich głosów rzeczywiście było odnotowanych, ale to zjawisko marginalne i rzecz jasna nie przeniosło Warszawy do Rzeszowa. Poza wszystkim niejeden wyborca PiS zrobił to samo, chociaż raczej z innych powodów.

Prawdziwy fenomen wierności i wiary w siłę partii, która straciła władzę nie w wyniku oczywistych błędów własnych, ale w wyniku spisku „lewactwa”, polega jednak na wspomnianej równoległości diagnoz. Pomimo sfałszowanych wyborów, PiS będzie nadal rządził, ponieważ od dawna istniał tajny plan B polegający na budowaniu koalicji z „Trzecią Drogą”. Dla przypomnienia „Trzecia Droga” to w oczach „prawych” nie mniejsi zdrajcy i złodzieje niż PO, ale tym detalem nikt się przejmować nie zamierza, w końcu gra toczy się o Polskę. I kto tę grę ma prowadzić? Pod misją nie podpisał się Jarosław Kaczyński, czy Mateusz Morawiecki, ale Ryszard Czarnecki i Dominik Tarczyński.

Pana Ryszarda, który wcale nie tak dawno paradował w biało-czerwonym krawacie Samoobrony zaanonsował „niepokorny” portal braci Karnowskich:

Czarnecki z racji swoich chłopskich korzeni wyrastających z partii śp. Andrzeja Leppera to kandydat idealny do takiej misji, aczkolwiek nieco zapomniany, szczególnie przez władze PiS. Z kolei Dominik Tarczyński jest człowiekiem od każdej roboty, jego liczne zwycięskie bitwy z „lewactwem”, jenotem i jacuzzi oraz rejs po Karaibach, na który zaprosił jedną z Użytkowniczek Twittera, owiane są legendą zbudowaną w obozie „prawych”. Niestety poza obozem „prawych” Dominik Tarczyński jest mitomanem i wiecznym obiektem satyry, nie tylko internetowej. Tak też trzeba traktować najnowszy bój Tarczyńskiego, połączony z twardą deklaracją zwycięstwa:

Niewtajemniczeni mogą się przy tym wpisie zastanawiać o co chodzi, ale „prawi” nie mają wątpliwości, że to jest zapowiedź stworzenia koalicyjnego rządu przez PiS. Od misji Czarneckiego i deklaracji Tarczyńskiego nie minęła doba, tymczasem poważny polityk PiS, na którego ta partia powinna stawiać, jeśli rzeczywiście chce powrócić do władzy, pozbawił „prawych” złudzeń i uratował swoje ugrupowanie przed śmiesznością. Kacper Płażyński udzielając wywiadu w kilku mediach stawia sprawę jasno:

Każda partia ma swoich „prawych”, „silnych razem” albo „kuców” i to jest zjawisko normalne, gorzej gdy fanatyczni wyborcy z nie najmądrzejszymi politykami tworzą trzon, a nie koloryt partii. Wybory kolejny raz pokazały, że Polacy chcą normalności, czyli Płażyńskiego nie Tarczyńskiego i poważnej polityki, zamiast bajek opowiadanych w Internecie pod tani poklask.

Nie wierzymy nikomu, nie wierzymy w nic! Patrzymy na fakty i wyciągamy wnioski!