Foto: Artur Szczepanski / REPORTER

W natłoku informacji i coraz bardziej „ciekawych” pomysłów na przeciwdziałanie skutkom powodzi w Polsce południowej, pojawił się też nowy transfer rządowy. Właściwie należałoby powiedzieć powrót z wypożyczenia, jeśli mamy się trzymać terminologii futbolowej. Świeżo upieczony eurodeputowany Marcin Kierwiński będzie nowym i jednocześnie kolejnym już koordynatorem do spraw powodzi.

Powrót byłego ministra MSWiA osobiście zapowiedział Donald Tusk i w tym miejscu natychmiast powinna się obywatelom zapalić czerwona lampka ostrzegająca przed politycznym marketingiem. Wsłuchajmy się w słowa premiera z najwyższą uwagą i spróbujmy odgadnąć jaka jest ich treść ukryta między wierszami:

Szukałem kogoś, kto ma wykształcenie techniczne, jest doświadczonym politykiem, jeśli chodzi o zarządzanie, ma doświadczenie samorządowe sytuacjami kryzysowymi i taka osoba mi się nasunęła od razu – do niedawna minister spraw wewnętrznych i administracji Marcin Kierwiński. (…)Na mój znak przyjechał i powiedział, że jest do dyspozycji. Kiedy mu powiedziałem, że trzeba złożyć mandat, po piętnastu minutach otrzymałem odpowiedź, że jest gotowy do złożenia mandatu eurodeputowanego, czyli będzie członkiem rządu odpowiedzialnym za program odbudowy – powiedział Donald Tusk na konferencji w Nowej Soli.

Jak śpiewał bard „żyjemy w kraju cudownych metafor”, to i trudno się dziwić, że premier Polski w sytuacji kryzysowej rozpaczliwie szuka kogoś z wykształceniem technicznym i doświadczeniem politycznym. Powstaje jednak pewna wątpliwość, czy aby na pewno nowy pełnomocnik rządu ds. odbudowy po powodzi był zaskoczony tym, że musi oddać mandat i z radością to uczynił. O tym, że Donald Tusk zamierza ponownie ściągnąć do rządu byłych ministrów, media donosiły już w sierpniu bieżącego roku i nie były to wraże media opozycyjne, ale „Gazeta Wyborcza”.

Na łamach ulubionej gazety „koalicji 13 grudnia” mogliśmy przeczytać, że chodzi o: Dariusza „Kierownika Basenu” Jońskiego, Marcina „Pogłos” Kierwińskiego, Bartłomieja „Kamieni Kupa” Sienkiewicza i Michała „Drwala” Szczerbę. Wbrew pozorom nie jest to prosta operacja, bo trudno było wytłumaczyć Polakom dlaczego ministrowie po kilku miesiącach rezygnują ze swoich stanowisk dla wysokich apanaży w Parlamencie Europejskim, a ich błyskawiczny powrót to już prawdziwa polityczna groteska. Sytuacja się zmieniła, gdy pojawiła się powódź, czyli idealny pretekst, aby wytłumaczyć nagły zwrot akcji.

O dziwo publikacja „Gazety Wyborczej” okazała się w części prawdziwa, a skoro Donald Tusk ściągnął tylko jednego ministra, to albo pozostali się postawili albo ściągnięcie wszystkich byłoby ciężkie do obrony. Raczej ta druga wersja wydarzeń jest bardziej prawdopodobna, ale tak czy inaczej Marcin Kierwiński wraca do pracy w rządzie. Rodzi się w związku z tym pytanie, czy to jest kara, czy nagroda dla Kierwińskiego? Pan Kierwiński opuszczał Polskę w atmosferze skandalu, po niefortunnym przemówieniu z okazji święta strażaków. Po tym jak plątał mu się język i w niejasnych okolicznościach dmuchał w alkomat, na stałe przykleił się do niego przydomek „Pogłos”. Emigracja do PE z pewnością sprawiła, że poczuł się jak na urlopie fizycznym i psychicznym, do tego portfel pęczniał.

Pamiętajmy też, że był ministrem MSWiA, natomiast teraz nie tylko straci święty spokój, wysokie apanaże, ale zostanie zaledwie pełnomocnikiem, na którego będą spadały ciężkie gromy, bo nie ma szans, żeby wszystkie sprawy związane z powodzią szły gładko. Wiele wskazuje na to, że Donald Tusk ściągnął Kierwińskiego po to, żeby nic nie kombinował za plecami i w ramach tego „awansu” obiecał mu, że zostanie komisarzem Warszawy, gdy Trzaskowski wygra wybory prezydenckie. Zarówno misja jak i obietnica nie wyglądają na poważne traktowanie Kierwińskiego przez Tuska, dlatego też nie słychać pogłosu entuzjazmu z ust pana Marcina.

Nie wierzymy nikomu, nie wierzymy w nic! Patrzymy na fakty i wyciągamy wnioski!

1 KOMENTARZ