Foto: Krzysztof Miller / Agencja Wyborcza.pl

W marcu tego roku prezydent Andrzej Duda podpisał nowelizację Kodeksu wyborczego, która swego czasu była przez opozycję uznawana za łamanie konstytucji. Nowelizacja zakładała wiele zmian, ale o dziwo polityków opozycji najbardziej martwiły zmiany profrekwencyjne. Poniekąd te obawy należy uznać za uzasadnione, bo na pierwszy rzut oka mogły się kojarzyć z „Polską B” i w ogóle „ciemnogrodem”, czyli obszarami uznawanymi za najbardziej sprzyjające PiS, ale życie kolejny raz wszystkim politykom spłatało figla.

Dwie główne zmiany profrekwencyjne dotyczyły obowiązków nałożonych na  samorządy, a pierwszy brzmiał następująco:

W celu wzięcia udziału w głosowaniu dla wyborców ujętych w spisie wyborców w stałym obwodzie głosowania położonym na obszarze danej gminy, jeżeli w ramach tej gminy nie funkcjonuje w dniu wyborów publiczny transport zbiorowy lub jeżeli najbliższy przystanek komunikacyjny funkcjonującego transportu zbiorowego oddalony jest o ponad 1,5 km od lokalu wyborczego – uzasadnienie ustawy.

Druga zmiana wywołała jeszcze większe kontrowersje, ponieważ była związana ze znacznie większymi nakładami pracy i środków. Stary Kodeks wyborczy zawierał przepis, w którym stały obwód głosowania powinien obejmować od 500 do 4 tys. mieszkańców. Wprowadzona nowelizacja zmniejszyła dolny próg liczby mieszkańców do 200, co w naturalny sposób zwiększyło liczbę lokali wyborczych i dostępność do nich. Za zmianami głosowała wyłącznie Zjednoczona Prawica, cała reszta była przeciw, a 10 posłów nie wzięło udziału w głosowaniu.

Do wyborów pozostało jakieś pięć miesięcy, co oznacza, że Krajowe Biuro Wyborcze już musi zbierać informacje od samorządów gdzie powstaną nowe lokale i tutaj właśnie zaczyna się złośliwość politycznego losu:

Najwięcej nowych lokali wyborczych powstanie w środkowopółnocnej i zachodniej części kraju – powiedziała Magdalena Pietrzak, szefowa Krajowego Biura Wyborczego w komunikacie dla mediów.

Zatem nie „Polska B” i „wschodni ciemnogród”, który jest kojarzony z elektoratem PiS, ale ta część Polski, gdzie większe poparcie notuje opozycja, najwięcej zyskała na nowelizacji kodeksu. Oczywiście ten podział jest bardzo uproszczony i równie mocno zafałszowany, choćby z uwagi na to, że mniejsze miejscowości w całej Polsce chętnie głosują na PiS, niemniej jednak nie tak się sprawy potoczyły, jak się wszystkim politykom wydawało. Ktoś w PiS nie policzył głosów, jak Donald Tusk w czasie „Nocnej zmiany” albo do góry nogami trzymał mapę Polski.

Obojętnie co się stało, w efekcie wyszła całkiem obiektywna nowelizacja, która trochę będzie kosztować, ale już klasyk mawiał, że demokracja musi kosztować. Szefowa KBW oszacowała, że 4 tysiące nowych lokali wiąże się z koniecznością zatrudnienia co najmniej 20 tys. osób, po to, aby w każdym obwodzie mogła działać minimum pięcioosobowa komisja.

Nie wierzymy nikomu, nie wierzymy w nic! Patrzymy na fakty i wyciągamy wnioski!