Foto: PAP / Krzysztof Świderski

Przeciętnemu obywatelowi nie są znane procedury stosowane przez służby specjalne, ale przy odrobinie wyobraźni i inteligencji, każdy może łatwo zrozumieć dlaczego Donald Tusk kolejny raz kłamał. Działania służb specjalnych w wymiarze biurokratycznym, niewiele różnią się od działań innych instytucji, takich jak: prokuratura, czy sądy. Najzwyczajniej w świecie każda sprawa ma swoją sygnaturę i akta, gdzie znajdują się konkretne dokumenty. Żadna z tych instytucji nie sporządza ogólnej listy podejrzanych i oskarżonych o konkretne czyny zabronione, ponieważ taka procedura nie istnieje.

W aktach służb specjalnych również takiej listy nie znajdziemy, o ile ktoś nie zleci jej sporządzenia. Wiele rzeczy można sobie wyobrazić, ale przypuszczenie, że poprzednia ekipa rządząca nakazała sporządzenie listy podsłuchiwanych systemem „Pegasus” i zostawiła ją w biurku następnej ekipie, którą uważa za śmiertelnego wroga, jest skrajną naiwnością i aberracją. Oznacza to, że ani Donald Tusk, ani nikt inny z „koalicji 13 grudnia” podobnego dokumentu na oczy nie widział, natomiast mógł zlecić przygotowanie spisu „ofiar”.

Problem z takim zleceniem polega jednak na tym, że trzeba przejrzeć setki tysiące akt rozmaitych spraw, w których znajdują się kolejne tysiące tomów, żeby pożądane informacje wydobyć. Portal Onet.pl, wybitnie sprzyjający obecnej władzy, zwrócił się do byłego funkcjonariusza służb z pytaniem, jak jest praktyka w takich przypadkach i uzyskał poniższą odpowiedź:

Oczywiście na polityczne polecenie ministra koordynatora ds. służb, czy samego premiera takie polecenie, by zebrać te niejawne dane, może zostać wykonane przez szefów służb, choć taka informacja objęta będzie klauzulą tajności. Wymaga to czasu i wielkiego wysiłku, by taki dokument był rzetelny i zawierał pełną listę osób objętych takimi narzędziami operacyjnymi.

Tak wielkiej operacji nie da się wykonać w dwa miesiące, co najwyżej można mieć szczęście i trafić na teczkę z sensacyjnym materiałem dotyczącym prominentnego polityka i dokładnie takie polowanie w twej chwili trwa. Po drodze jeszcze należałoby tysiące akt odtajnić, w przeciwnym razie żadne nazwisko z postępowania wypłynąć nie może. Skoro sam Donald Tusk twierdzi, że taka lista istnieje, to co najmniej ma wiedzę w tym zakresie i nie sprzeciwia się czysto politycznej operacji polegającej na wydobyciu z akt konkretnych nazwisk. Jeśli tak jest to i tak nadal mamy do czynienia z kłamstwem, bo czym innym jest odnalezienie listy, a czym innym zlecenie jej sporządzenia.

Dla Donalda Tuska fakty nie mają najmniejszego znaczenia, on wrzuca do przestrzeni publicznej wyłącznie słowa mające wywołać polityczne zamieszanie. Podczas posiedzenia Rady Gabinetowej Tusk obiecał przedstawić prezydentowi Andrzejowi Dudzie „komplet dokumentów” i wszyscy to zrozumieli w taki sposób, że na biurko prezydenta trafi mityczna lista. Tymczasem minister Tomasz Siemoniak dopytywany na antenie TVN24, kiedy prezydent dostanie listę od Donalda Tuska, rozpaczliwie zaczął korygować deklarację swojego szefa:

(…) premier bardzo wyraźnie powiedział, że przekazuje kopię odtajnionej umowy na zakup tego systemu. Nie mówił o niczym więcej, więc przekaże dokładnie to, o czym powiedział. 

W świetle przywołanych faktów, nie ma najmniejszej wątpliwości, że Donald Tusk i „koalicja 13 grudnia” wrzuciła do przestrzeni publicznej polityczną plotkę, która ma rozgrzewać społeczne emocje i wywołać zamęt w szeregach aktualnej opozycji. Naturalnie nie oznacza to, że system “Pegasus” nie był używany i osoby publiczne, w tym działacze PiS nie byli podsłuchiwani, ale to dopiero trzeba ustalić i przede wszystkim udowodnić nielegalność działań operacyjnych służb specjalnych.

Nie wierzymy nikomu, nie wierzymy w nic! Patrzymy na fakty i wyciągamy wnioski!