Foto: PAP / Marcin Obara

Wczorajszy komunikat medialny i polityczny o dodatkowych 10 miliardach euro, które Unia Europejska miała przeznaczyć na rzecz walki ze skutkami powodzi w Polsce, to wręcz klasyk propagandowy. Za każdym razem gdy polityka z mediami łączą siły, to płacze matematyka i logika, tak też było przy okazji wizyty Ursuli von der Leyen w Polsce. Pan Donald Tusk dzień przed wizytą ledwie stał na nogach, nie zdążył się ogolić i ubrać jak człowiek, ale gdy podawał rękę pani komisarz był już jak nowy, w świeżo uprasowanej koszuli.

Tak rozpoczęła się kolejna akcja propagandowa i później potoczyła się w stronę gigantomanii, która przeraziła nawet premiera Tuska. W wersji medialnej i politycznej Ursula von der Leyen miała przywieźć do Polski 10 miliardów euro i ten piękny gest rzeczywiście robił wrażenie, w końcu mówimy o 40 miliardach złotych. Politycy „koalicji 13 grudnia” i sprzyjające obecnej władzy media natychmiast zalały eter grubą kasą, ale co bardziej rozgarnięci komentatorzy szybko sprowadzili entuzjastów na ziemię.

W informacji, że Polska dostała dodatkowe 10 miliardów na walkę ze skutkami powodzi nie zgadza się absolutnie nic. Przede wszystkim nie ma mowy o żadnych dodatkowych środkach, bo cała kwota pochodzi z wynegocjowanego w 2020 roku funduszu spójności. Jeśli chodzi o 10 miliardów euro, to owszem ta kwota jest zgodna z ustaleniami, ale dotyczy wszystkich krajów dotkniętych powodzią: Czech, Słowacji, Austrii i Polski. Skala tych wszystkich „niedomówień” sprawiała, że Donald Tusk musiał gasić propagandowy żar, który przerodził się w pożar:

Z tych 10 mld euro, 5 mld – połowa tej kwoty – dotyczy Polski. Teoretycznie te pieniądze były już w naszym portfelu […], ale nie zdołalibyśmy ich wydać z różnych powodów. […] Te 5 mld euro będzie uwolnione z procedur, które by prawdopodobnie uniemożliwiły ich wykorzystanie – powiedział Donald Tusk w piątek 19 września 2024 roku, podczas posiedzenia sztabu kryzysowego.

Pamiętać jednak należy, że mamy do czynienia z Donaldem Tuskiem i to oznacza, że nie może być mowy o całkowitej rezygnacji z propagandowych sztuczek. Premier Tusk pominął „mało istotny” szczegół, że fundusz spójności, jak i wszystkie inne środki przyznawane Polsce przez UE w ramach aktualnego budżetu, wynegocjował poprzedni rząd Mateusza Morawieckiego. O tym fakcie, rzecz jasna, nie omieszkali poinformować politycy PiS:

Mając do dyspozycji pełen obraz i plan akcji, można z czystym sumieniem stwierdzić, że pani Ursula von der Leyen przeprowadziła typową dla Unii Europejskiej operację biurokratyczną. Istotne przy tym wszystkim jest również to, że wynegocjowane środki po pierwsze nie mogły być użyte „z różnych względów”, jak powiedział Donald Tusk, a tak naprawdę z jednego względu i znów chodzi o biurokratyczne procedury Brukseli. Ponadto kolejny raz dobitnie zobaczyliśmy, że to na co Polska może przeznaczyć pieniądze z UE w całości zależy od woli Niemiec.

Nie wierzymy nikomu, nie wierzymy w nic! Patrzymy na fakty i wyciągamy wnioski!