Foto: PAP/EPA/MILAN KAMMERMAYER

W Czechach trwa kampania prezydencka, a to taki czas, w którym politycy na przemian obiecują złote góry, straszą czarnymi wizjami i szokują „oryginalnością”. W tej ostatniej konkurencji postanowił wystartować Andrej Babisz, prawicowy kandydat w czeskich wyborach prezydenckich. Jego wypowiedź dotycząca naszego kraju wywołała więcej zamieszenia w Czechach niż w Polsce. O co konkretnie chodzi?

Wczoraj wieczorem odbyła się debata i jedno z pytań do kandydatów dotyczyło zachowania Czech na wypadek rosyjskiego ataku na Polskę. Andrej Babisz oświadczył, że na pewno nie wsparłby Polski i nie posłał czeskich wojsk na pomoc:

Z pewnością nie! (…)W żadnym przypadku nie wysyłałbym naszych dzieci na wojnę. Polska nie zostanie zaatakowana, musimy temu zapobiec.

Odpowiedź czeskiego polityka jest dość przykra dla Polski, ale co ważniejsze sprzeczna z traktatem NATO i słynnym art. 5, który zobowiązuje kraj członkowski do obrony każdego kraju należącego do NATO. Ten przepis jest powszechnie znany i nawet osoby średnio zainteresowane polityką o nim słyszały. Trudno się zatem dziwić, że czeska opinia publiczna, najłagodniej mówiąc, zareagowała opuszczeniem szczęki, co natychmiast wykorzystał konkurent Babisza, emerytowany generał i były szef Komitetu Wojskowego NATO Petr Pavel:

Pan Babisz żyje chyba w innym świecie. Przystąpiliśmy do NATO, aby zapewnić pokój, ponieważ jest to najsilniejsza organizacja obronna. Zawsze, gdy ktoś jest atakowany, inni przychodzą mu z pomocą.

Sztab Andreja Babisza i sam kandydat bardzo szybko zorientowali się, że nie była to najszczęśliwsza wypowiedź i dlatego próbowano złagodzić, a raczej całkowicie odwrócić jej ton. Zaraz po debacie Babisz napisał na Twitterze:

Podczas debaty nie chciałem odpowiadać na hipotetyczne pytanie o inwazję na Polskę czy kraje bałtyckie. Jestem przekonany, że tak się nie stanie i nawet nie chcę o tym myśleć. Obowiązkiem światowych polityków jest zapobieganie wojnie. Gdyby rzeczywiście doszło do ataku, to oczywiście postępowałbym zgodnie z artykułem 5. NATO. Nie ma co do tego dyskusji.

Wpis wiele nie pomógł, można wręcz odnieść wrażenie, że dodatkowo podgrzał atmosferę. W polityce takich błędów się nie wybacza, ale bezlitośnie wykorzystuje, zwłaszcza w trakcie kampanii wyborczej. Do wypowiedzi Babisza odniosło się wielu czeskich polityków, w tym członków rządu, między innymi minister obrony Jana Czernochova:

Jesteśmy członkiem NATO, które opiera się na zasadzie jeden za wszystkich, wszyscy za jednego. Wie o tym rząd, wie o tym większość społeczeństwa, która popiera przynależność do sojuszu. Powinien ją znać także poseł Babisz, bo jest to kluczowa gwarancja bezpieczeństwo Republiki Czeskiej – Jana Czernochova w wywiadzie dla portalu Seznam Zpravy.

Andrej Babisz jest nazywany „czeskim Trumpem”, jednak niewiele wskazuje, żeby w Polsce zdobył taka sympatię, jaką miał oryginalny Trump, tym bardziej, że to nie jest pierwszy raz. W 2013 roku, również podczas debaty, Babisz nazwał polskiej jedzenie „gó..em”, o czym  dziś znów się przypomina. Prawdopodobnie większość Polaków do wczoraj nie wiedziała, że w Czechach są wybory, ale po występie „przyjaciela Polski” wielu się dowiedziało. Trudno powiedzieć, czy to będzie miało jakiś wpływ na ostateczny wynik wyborów, ale na pewno walka idzie o każdy punkt procentowy, bo po pierwszej turze różnica głosów jest praktycznie żadna: Petr Pavel 35,4 %, Andrej Babisz 34,99%. Nie tyle sam atak na Polskę może Babiszowi zaszkodzić, co spora wpadka i to na podstawowym poziomie wiedzy, jakim powinien się wykazać polityk z takimi ambicjami.

Nie wierzymy nikomu, nie wierzymy w nic! Patrzymy na fakty i wyciągamy wnioski!