Foto: Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta

W 2005 roku Andrzej Lepper, lider partii „Samoobrona”, przeforsował pomysł na zdyscyplinowanie przyszłych posłów i senatorów. Każdy kandydat, który chciał startować w wyborach musiał podpisać specjalną umowę, potem w skrócie nazywaną „wekslem Samoobrony”. Najważniejszym punktem „weksla” było zobowiązanie do wpłacenia na partyjne konto 552 tys. zł w przypadku opuszczenia klubu sejmowego Samoobrony. Zabezpieczeniem dla umowy miał być prawdziwy weksel “in blanco”.

O sprawie zrobiło się głośno, gdy „Samoobrona” weszła do koalicji rządzącej utworzonej przez PiS i Ligę Polskich Rodzin Romana Giertycha. Dodatkowego tempa i rozgłosu „weksle Samoobrony” nabrały po tak zwanej „aferze w pokoju Beger”. Pani Renata Beger była posłanką „Samoobrony” i zgodziła się wziąć udział w prowokacji zorganizowanej przez dziennikarzy TVN: Andrzeja Mrozowskiego i Tomasza Sekielskiego. Do pokoju w sejmowym hotelu posłanka Beger zaprosiła Adama Lipińskiego, który negocjował z nią miejsce na liście wyborczej w zamian za opuszczenie klubu „Samoobrony”, co jest w polskiej polityce normą. W trakcie rozmowy poruszono wątek „weksli” i wówczas Lipiński zaproponował pokrycie ich wartości przez budżet państwa.

W 2008 roku, już po utracie władzy przez koalicję PiS-LPR-SO Sąd Okręgowy w Warszawie uwzględnił powództwo działaczy Samoobrony, którzy pozwali swoją byłą partię o “ustalenie nieistnienia stosunku prawnego”, czyli mówiąc po ludzku chodziło o unieważnienie umowy „wekslowej”. Sąd uznał powództwo i orzekł nieważność umów:

Są one niezgodne z ustawą o partiach politycznych, która stanowi, iż każdy ma prawo z partii wystąpić; to prawo nie może być w żaden sposób uwarunkowane zapłatą jakiejkolwiek kwoty – fragment ustnego uzasadnienia sędzi Alicji Fronczyk.

Na mocy wyroku, Samoobrona musiała też ponieść koszty procesu w wysokości 90 tys. złotych.

Dziś, po 15 latach od tamtego wyroku, lider innej chłopskiej partii ogłosił, że kandydaci do Sejmu i Senatu z ramienia PSL będą musieli podpisywać oświadczenia, że po uzyskaniu mandatu nie zmienią klubu i barw partyjnych. Co więcej umowy te mają być podpisywane publicznie, a kara za polityczną zdradę ma wynosić aż 1 000 000 zł. Wprawdzie kwota ta nie wpłynie na konto PSL, ale na konto WOŚP lub Caritasu, niemniej w świetle prawa jest to sytuacja analogiczna do sprawy Samoobrony, ponieważ sama umowa ma taki sam charakter. Władysław Kosiniak-Kamysz uzasadnił decyzję władz PSL w następujący sposób:

To wynika z doświadczeń, nie tylko mojej formacji, ale tak naprawdę wszystkich formacji, bo w tej kadencji z każdego klubu parlamentarnego odeszli. Chciałbym, żeby byli wiarygodni, żeby nie było sprzedawania się, żeby pokazać wierność wyborcom. Jak ktoś odejdzie, to przynajmniej coś dobrego zostanie po nim. Dobrowolne oświadczenie w tej sprawie każdy powinien złożyć. I wtedy wyborca będzie widział, że można rozliczyć takiego delikwenta. 

Oprócz tego, że proceder ten jest niezgodny z prawem, wyborcy otrzymali też bardzo ważny sygnał. Lider partii PSL do tego stopnia nie wierzy w lojalność swoich partyjnych kolegów i koleżanek, że zmusza ich do „podpisania weksla” na kwotę dwukrotnie wyższą, niż podpisywali kandydaci „Samoobrony”. Powstaje naturalne pytanie, czy kandydaci partii PSL nie powinni też podpisać weksli wyborcom?

Nie wierzymy nikomu, nie wierzymy w nic! Patrzymy na fakty i wyciągamy wnioski!