Foto: Wojciech Olkuśnik

Przesłuchania Jarosława Kaczyńskiego przed komisją sejmową do spraw „Pegasusa” już stało się legendą. Wbrew oczekiwaniom członków komisji nie było żadnego „zaorania”, czy innego upokorzenia prezesa PiS. Stało się dokładnie odwrotnie, to członkowie komisji, szczególnie członek Witold Zembaczyński i przewodnicząca Magdalena Sroka, na długo zapamiętają swoją kompromitację. A wszystko zaczęło się od bardzo sprytnego zabiegu prezesa PiS, który odmówił złożenia przysięgi w pełnej treści.

Widać było wyraźnie, że sztab prawników popracował nad tym fortelem, ale z drugiej strony wszyscy członkowie tego sztabu musieli zdawać sobie sprawę, że uprawiają kazuistykę, natomiast ich wykładnia prawa jest co najmniej wątpliwa. Jarosław Kaczyński odmówił złożenia przysięgi dokładnie w tej części: “niczego nie ukrywając z tego, co jest mi wiadome”. Argumentował to tym, że ma wiedzę, która podlega ochronie prawnej i nie może się nią dzielić na publicznym przesłuchaniu, co jest oczywiście prawdą. Rzecz jednak w tym, że do ochrony danych niejawnych służy zupełnie inna procedura, świadek po prostu ma prawo, a nawet obowiązek odmowy udzielenia odpowiedzi na pytania wchodzące w ten zakres.

Mówiąc po ludzku, gdyby Jarosław Kaczyński uznał, że odpowiedź na konkretne pytanie wiązałaby się z ujawnieniem informacji niejawnych, to powinien o tym poinformować komisję i następnie odmówić udzielenia odpowiedzi. Natomiast w żadnym razie świadkowi nie przysługuje prawo do odmowy złożenia przysięgi i tym bardziej do modyfikowania jej treści. Dlaczego zatem prezes PiS wybrał opcję „ja w żadnym trybie”, zamiast skorzystać z prostej procedury, powszechnie stosowanej? Odpowiedź na to pytanie jest dość prosta, chciał wprowadzić komisję w stan konsternacji, co zresztą mu się udało.

W związku z zachowaniem Jarosława Kaczyńskiego, przewodnicząca Magdalena Sroka złożyła wniosek o ukaranie świadka. Sąd Okręgowy w Warszawie przychylił się do wniosku i nałożył maksymalną karę grzywny w wysokości 3000 zł. Od tego postanowienia zostało wniesione zażalenie, ale Sąd Apelacyjny utrzymał postanowienie w mocy. Czy w tym przypadku doszło do zemsty „najwyższej kasty”? Na to pytanie z kolei nie tak łatwo odpowiedzieć. Z pewnością większość sędziów czułaby olbrzymią satysfakcję i słodycz zemsty, przy wydaniu takiego orzeczenia, ale w świetle litery prawa inne rozstrzygnięcie zapaść nie mogło.

Nie wierzymy nikomu, nie wierzymy w nic! Patrzymy na fakty i wyciągamy wnioski!