Foto: Dawid Żuchowicz / Agencja Wyborcza.pl

Wczoraj dwóch europejskich polityków najwyższego szczebla odwiedziło prokuraturę i obaj musieli się tłumaczyć ze swojego udziału w „święcie demokracji”, czyli w wyborach. Pierwszy to były premier Polski Mateusz Morawiecki, któremu zarzuca się nieskuteczne zorganizowanie wyborów. Drugi to niedoszły prezydent Rumunii Calin Georgescu, jemu z kolei prokuratura zarzuca niejasne finansowanie kampanii, natomiast wcześniej Trybunał Konstytucyjny unieważnił pierwszą turę wyborów, bo Calin Georgescu był promowany na TikToku.

O ile przypadek Mateusza Morawieckiego jeszcze jakoś trzyma się logiki i prawa, o tyle rumuński precedens powinien zaniepokoić wszystkich obywateli na świecie, a w Polsce szczególnie i to z kilku powodów. Aktualnie rządząca „koalicja 13 grudnia” w ciągu roku wielokrotnie złamała podstawowe reguły prawa i zapisy konstytucyjne, jednocześnie cały czas powtarza, że przywraca praworządność i standardy demokratyczne. Dzieje się to wszystko za cichym przyzwoleniem Unii Europejskiej, która całkowicie odmiennie traktuje państwa członkowskie rządzone przez polityków prawicowych i lewicowo-liberalnych. W takich warunkach władza w Polsce może przekraczać kolejne granice i bez większych oporów to robi.

W Polsce najwyżsi urzędnicy państwowi podważają wyroki Trybunału Konstytucyjnego i Sądu Najwyższego, nie uznają również statusu sędziów i Izby Nadzwyczajnej Kontroli i Spraw Publicznych, która rozstrzyga o prawidłowości przeprowadzonych wyborów. Skutkiem tych wszystkich bezprawnych działań jest budowanie atmosfery społeczno-politycznej przyzwalającej na ewentualne podważanie wyników wyborów prezydenckich, na wypadek przegranej kandydata największej partii rządzącej. Innymi słowy „koalicja 13 grudnia” testuje wariant rumuński, a właściwie idzie jeszcze dalej, bo zamierza nie uznawać wyroku sądu, potwierdzającego wyniki wyborów.

Jest też w tym wszystkim mały problem, otóż nawet tak bezprawną i antydemokratyczną operację trzeba przeprowadzić pod jakimś pretekstem. Sam dobór pretekstu nie wydaje się jednak wielkim wyzwaniem, wystarczy skorzystać z doświadczeń rumuńskich. Byle anonimowy wpis na TikToku opublikowany przez tajemniczego Władimira z Moskwy może zostać materiałem dowodowym potwierdzającym wpływ obcych sił na proces wyborczy w Polsce. Jeszcze mocniejszym dowodem byłby choćby najkrótszy komentarz wpływowego „faszysty” i „ruskiego agenta”, atakujący demokratycznie wybranego premiera Donalda Tuska, a taki się niestety pojawił.

Nie od dziś wiadomo, że Elon Musk w ocenie wybitnych ekspertów, „wolnych mediów” i „strony demokratycznej”, to pospolity faszysta, seksista i LGBTQ+fob. I gdy tacy ludzie podają dalej artykuł z „Gazety Polskiej”, która wielokrotnie atakowała nie tylko Donalda Tuska, ale i „Jurka” Owsika, to każdy szanujący się sędzia Tuleya, Markiewicz, Juszczyszyn, czy Żurek, wyda wyrok w obronie demokracji. Gdyby ktoś się czepiał, że w zasadzie Elon Musk tylko podał dalej wpis, to niech taki ignorant prawny pamięta, że w Polsce toczy się proces karny, w którym polityków opozycji: Beatę Mazurek, Tomasza Porębę, Beatę Kempę i Patryka Jakiego oskarżono o polubienie wpisu na portalu „X”.

Nie wierzymy nikomu, nie wierzymy w nic! Patrzymy na fakty i wyciągamy wnioski!

2 KOMENTARZE

  1. Niemcy kazali to Rumuni unieważnili wybory.
    Dlatego poparcie dla kandydata skoczyło z 10% do 40%.
    Dlatego demokracja w Rumunii została unieważniona.
    Ciekaw jestem po aresztowaniu kandydata który nie pasował Niemcom, ile ma faktycznie poparcia…Niemcy pędzą autostrada do kolejnej “wiosny ludów” w Europie.