Foto: Sławomir Kamiński / Agencja Wyborcza.p

Język polityki jest bardzo osobliwym językiem, w pewnych zwrotach i związkach frazeologicznych wręcz trzeba odwrócić znaczenia, aby odczytać przesłanie. Parę dni temu Dominik Tarczyński zapewnił najwierniejszych wyborców PiS, że „Wszystko będzie dobrze! Wszystko!”. Minęły dwa dni i wiadomo, że nic nie będzie dobrze, lider PSL Władysław Kosiniak-Kamysz po raz dziesiąty odrzucił wszelkie oferty ze strony PiS, a samo PiS w ogóle rozmów nie prowadzi.

Politycy mogą się spierać, wręcz nienawidzić i bardzo często to robią, ale język mają wspólny i jest to język polityczny, dlatego po drugiej stronie słyszymy podobne komunikaty, które trzeba odszyfrować. Przed wyborami Polacy byli zapewniani, że przyszła koalicja lewicowo-liberalna ma wszystko ustalone, są dogadani w każdym miejscu i gotowi na przejęcie władzy.

Politycy “demokratycznej opozycji” wiedzieli też skąd wezmą pieniądze na sfinansowanie swoich obietnic, jednak teraz zaczynają mówić o “przenośni”, gdy są pytani o pozyskanie środków z KPO pierwszego dnia po wyborach. W kwestii koalicyjnego porozumienia dopiero w piątym dniu po wyborach wiemy tyle, że jedynie klub Koalicji Obywatelskiej wskazał Donalda Tuska jako kandydata na premiera, ale pozostali koalicjanci żadnych formalnych „kwitów” w tej i we wszystkich innych kwestiach póki co nie podpisali.

Pierwsze sygnały, że z tym dogadaniem się jest zupełnie inaczej, niż w czasie kampanii zapewniano, były dostrzegalne w czasie wirtualnej wymiany zdań pomiędzy wspomnianym Kosiniakiem-Kamyszem z „Trzeciej drogi” i panią Żukowską z Lewicy. Szef PSL oświadczył, że jego formacja i koalicjant nie zgodzą się zapisanie aborcji na życzenie do umowy koalicyjnej. Anna Maria Żukowska odpowiedziała błyskawicznie i nie była to odpowiedź koncyliacyjna:

Za tym sygnałem poszły kolejne, tym razem ze strony drugiego lidera „Trzeciej drogi”, który w języku polityki wyraził głębokie zaniepokojenie sposobem i kierunkiem prowadzenia rozmów koalicyjnych:

Rozmowy idą tak dobrze, że w mediach sprzyjających przyszłej i ciągle ewentualnej koalicji rządzącej pojawiły się doniesienia, że największy koalicjant rozważa podpisanie deklaracji współpracy, która odnosiłaby się wyłącznie do podstawowych zasad.

I jak dodaje, największa partia opozycyjna będzie chciała zamiast obszernej i szczegółowej umowy koalicyjnej wprowadzić tzw. deklarację koalicyjną. – Podobną do tej, którą po wyborach w 2007 r. zawarli Donald Tusk i Waldemar Pawlak. Obaj politycy przedłużyli ją po wyborach w 2011 r. Nie trzeba było się rozpisywać, wystarczyło się dogadać – anonimowy polityk z kierownictwa Koalicji Wyborczej, w rozmowie z WP.

Tak zwane „szczury” albo „wrzutki” do zaprzyjaźnionych mediów to stały sposób uprawiania polityki przez wszystkie partie, nie należy w związku z tym podobnych komunikatów lekceważyć. Robi się to po to, aby sprawdzić reakcję przeciwnika lub koalicjanta i właśnie Donald Tusk sprawdza, co na propozycję deklaracji odpowiedzą: Władysław Kosiniak-Kamysz, Szymon Hołownia i Włodzimierz Czarzasty.

Na koniec przypomnijmy, że w ramach Koalicji Obywatelskiej funkcjonuje kilka mniejszych partii, „Trzecia droga” z definicji jest małą koalicją, a w skład Lewicy wchodzi byłe SLD, Wiosna Biedronia i partia Razem. Oznacza to, że większość parlamentarna będzie budowana nie z trzech, ale z kilkunastu ugrupowań i w tej sytuacji szczegółowa umowa mogłaby przypominać scenariusz „Mody na sukces”, dlatego łatwiej będzie z umowy zrobić “przenośnię”.

Nie wierzymy nikomu, nie wierzymy w nic! Patrzymy na fakty i wyciągamy wnioski!