Foto: Paweł Supernak / PAP

Pierwsze plotki o tym, że „marszałek rotacyjny” Szymon Hołownia chciałby zostać poważnym i stałym Marszałkiem Sejmu, pojawiły się kilka tygodni temu. Co ciekawe plotki te kolportował sam zainteresowany, bo nagle zaczął mówić, że praca w Sejmie bardzo mu się podoba i niekoniecznie musi startować w wyborach prezydenckich. Politycy podobnych słów nigdy nie rzucają na wiatr, ale zawsze chcę ubić jakiś interes, a w tym przypadku z góry wiadomo o co chodzi.

Szymon Hołownia miał swoje pięć minut, gdy tylko otrzymał laskę marszałkowską. Jego talenty przeniesione z telewizji początkowo robiły wrażenie na mniej wyrobionej politycznie publice, ale z czasem wszystko zaczęło się nudzić, łącznie z „Sejmflixem”. Skończyły się też rekordy oglądalności na kanale YouTube, no i sam Hołownia przeszedł przez parę kryzysów wizerunkowych, w tym najbardziej bolesny związany z blokowaniem ustaw aborcyjnych. Spadły sondaże „rotacyjnego marszałka”, zarówno w poziomie zaufania, jak i w wyborach prezydenckich. Nagle Hołownia spadł z podium i nie miał szans na wejście do drugiej tury wyborów.

Czy te wszystkie okoliczności miały wpływ na coraz bardziej wyraźną zmianę decyzji w odniesieniu do własnej kariery? Z pewnością był to ważny argument, skoro wielu Polaków szybko zrozumiało, że Szymon Hołownia nie jest w stanie konkurować z kandydatem Koalicji Obywatelskiej to i on sam też musiał coś zrozumieć. Walka z wiatrakami jako alternatywa dla pewnego i prestiżowego stanowiska w Sejmie, przestała interesować Hołownię i musiał się tym partyjnym kolegom pochwalić, bo w przestrzeni publicznej pojawia się coraz więcej informacji potwierdzających nowe plany lidera Polski 2050. Dziś nie kto inny, tylko Władysław Teofil Bartoszewski powiedział wprost:

Nie widzę powodu, żeby zmieniać, zobaczymy, jakie będą decyzje na szczytach partii. Koalicjanci, czyli czterech liderów się zbiera, dyskutuje i rozważa. Ja uważam, że pan Szymon Hołownia powinien pozostać – 21 maja 2024 roku, Władysław Teofil Bartoszewski w wywiadzie dla „Radia Zet”.

Na tak bezpośrednie stanowisko, bardzo szybko odpowiedziała szefowa klubu „Nowej Lewicy” Anna Maria Żukowska, która do Szymona Hołowni ma niemal alergiczny stosunek, dość wspomnieć o sławetnym „wypier…j”.

Takie publiczne przepychanki to standardowa technika wywierania presji. Umowa koalicyjna zakładała, że po dwóch latach Szymona Hołownię zmieni Włodzimierz Czarzasty, stąd też po uderzeniu w stół pierwsze odezwały się nożyce. Pamiętać jednak należy, że mówimy o „koalicji 13 grudnia”, dla której słowo i nawet „100 konkretów”, nic nie znaczą. Po drugie mamy do czynienia z wysoką stawką i po rezygnacji Hołowni ze startu w wyborach prezydenckich KO zyskuje bardzo dużo.

Po trzecie „Nowa Lewica” walczy o życie i wbrew słowom Żukowskiej nie ma dokąd pójść ani nawet wyjść. Po czwarte o wszystkim zdecyduje Donald Tusk i „Nowa Lewica” będzie się musiała zadowolić jakimś innym mniej wartościowym stołkiem albo TVN24 z „Gazetą Wyborczą” dokonają na niej linczu. W tej grze Szymon Hołownia ma mocne karty i jak widać coraz większą ochotę, żeby zmienić kierunek swojej politycznej kariery.

Nie wierzymy nikomu, nie wierzymy w nic! Patrzymy na fakty i wyciągamy wnioski!