Foto: Piotr Nowak / PAP

W czerwcu bieżącego roku odbędą się wybory do Parlamentu Europejskiego i dla wielu polityków są to najważniejsze wybory. Magnes Parlamentu Europejskiego jest tak silny, że największy krytyk „Eurokołchozu” Janusz Korwin-Mikke, bił się o miejsce jak lew i wygrał. W 2020 roku równie pasjonującą walkę stoczyło dwóch patriotów: Dominik Tarczyński i Arkadiusz Mularczyk. Po Brexicie zwolniły się krzesełka deputowanych z Wielkiej Brytanii, a Polsce przypadło jedno z nich. Arkadiusz Mularczyk nie poddawał się do końca, ale ostatecznie to sybaryta Tarczyński, znany miłośnik kołnierzy z jenota i jacuzzi, pierwszy minął linię mety.

Niemal od pierwszych dni rządów i jeszcze przed rządami „koalicji 13 grudnia” niosły się plotki po sejmowych korytarzach, że niektórzy ministrowie długo nie będą nosić swoich teczek. Los ministra zawsze jest niepewny, jednak głównie nie o dymisje spontaniczne chodzi, tylko o te z góry zaplanowane. W pierwszej kolejności padały dwa nazwiska, jedno bardziej zaskakujące od drugiego: Borys Budka i Bartłomiej Sienkiewicz. Trzy miesiące rządów pokazały, że Bartłomiej Sienkiewicz i bez planu do dymisji się nadaje. Borys Budka o dziwo nie rzuca się w oczy i zbiera niezłe noty za czystki w spółkach skarbów państwa, ale i tak obaj panowie mają zmienić miejsce zatrudnienia.

Anonimowi rozmówcy donoszą mediom, że Sienkiewicz sam prosił o tę nagrodę, po przeprowadzeniu bezprawnych „reform” w mediach publicznych. Przypadek Borysa Budki jest bardziej skomplikowany, choć dla Donalda Tuska prosty. Budka był liderem PO przed powrotem „rycerza na białym koniu” i to z pewnością nie uspokaja Tuska, dlatego woli mieć byłych liderów daleko od centrum partyjnej władzy. Prócz wymienionych do Parlamentu Europejskiego chętnie by się wybrali albo nie będą mieli wyjścia: „ministra” klimatu i środowiska Paulina Hennig-Kloska, „ministra” ds. równości Katarzyna Kotula, minister rozwoju i technologii Krzysztof Hetman, minister rolnictwa Czesław Siekierski i wiceminister sprawiedliwości Krzysztof Śmieszek.

Nie wchodząc w indywidualne motywacje poszczególnych polityków i nie analizując przyczyn, dla których część z nich dostanie propozycję nie do odrzucenia, łatwo da się wskazać główną pokusę. Polski minister zarabia około 18 tysięcy brutto, plus wikt i opierunek w ramach pełnionej funkcji. Poseł teoretycznie jest biedniejszy, bo ma zaledwie12 826,64 zł, ale dogania ministra zryczałtowaną dietą w wysokości 4008,33 zł brutto.

Z powyższych zarobków śmieje się w głos europoseł, który zarabia 9 975,42 EUR brutto i odstaje 4778 EUR zryczałtowanej diety. Dodatkowo na podstawie przedstawionych rachunków europosłowie mogą liczyć na zwrot wszystkich kosztów związanych ze sprawowaniem mandatu oraz zwrot kosztów dojazdu prywatnym samochodem, dokładnie 0,53 EUR za każdy przejechany kilometr. Z grubsza licząc same uposażenie europosła to około 60 000 zł, czyli trzy razy więcej od polskiego ministra i posła. Jest się o co bić, a nawet w przypadku zesłania nie ma nad czym płakać.

Nie wierzymy nikomu, nie wierzymy w nic! Patrzymy na fakty i wyciągamy wnioski!