Powszechnie znany termin „cisza wyborcza” zawiera się w konkretnych artykułach i paragrafach. Sama „cisza wyborcza” niekoniecznie wprowadza kogokolwiek w błąd, raczej upraszcza przepisy prawa i sprowadza je do krótkiego komunikatu: „nie wypowiadaj się na temat wyborów”. Nie jest to do końca prawda, a konkretne zakazy znajdują się w dwóch artykułach Kodeksu wyborczego, które zbudowały „ciszę wyborczą”:
Art. 107. [Cisza wyborcza]
§ 1. W dniu głosowania oraz na 24 godziny przed tym dniem prowadzenie agitacji wyborczej, w tym zwoływanie zgromadzeń, organizowanie pochodów i manifestacji, wygłaszanie przemówień oraz rozpowszechnianie materiałów wyborczych jest zabronione.
§ 2. Agitacja wyborcza w lokalu wyborczym oraz na terenie budynku, w którym ten lokal się znajduje, jest zabroniona.
Art. 500. kodeks wyborczy [Podawanie do wiadomości publicznej wyników sondaży przedwyborczych lub z dnia głosowania].
Kto, w związku z wyborami w okresie od zakończenia kampanii wyborczej aż do zakończenia głosowania, podaje do publicznej wiadomości wyniki przedwyborczych badań (sondaży) opinii publicznej dotyczących przewidywanych zachowań wyborczych lub przewidywanych wyników wyborów, lub wyniki sondaży wyborczych przeprowadzanych w dniu głosowania -podlega grzywnie od 500.000 do 1.000.000 złotych.
Gdy już wiadomo, jaka jest podstawa prawna i uważnie się powyższe przepisy przeanalizuje, to można się zabierać za analizowanie konkretnego przypadku, który na razie stał się najgłośniejszym problemem w lokalach wyborczych. Części wyborców zgłasza w mediach społecznościowych, że członkowie komisji pytali ich, czy chcą pobrać kartę do głosowania w referendum. Jest to kuriozum samo w sobie, bo niby po co wyborca zjawia się w lokalu, jak nie po to, żeby wziąć udział w wyborach. Oczywiście wszyscy wiemy, że referendum było bojkotowane przez konkretne siły polityczne, ale to jest nic innego jak zakazana w dniu wyborów agitacja.
Członkowie komisji, którzy pytają wyborców o to, czy chcą pobrać kartę do głosowania w referendum, w sposób ewidentny podważają sens udziału w referendum lub przynajmniej sugerują wyborcy, że może nie wziąć udziału w referendum. Oznacza to, że tacy członkowie komisji łamią prawo i to w stopniu najwyższym, bo nie dość, że agitują, to robią to w lokalu wyborczym i pełniąc funkcję związaną z kontrolą wyborów. Krótko mówiąc członkowie komisji ewidentnie naruszają art. 107 § 2 Kodeksu wyborczego. Taką też interpretację przedstawił przewodniczący PKW Sylwester Marciniak:
Niewłaściwe jest zadawanie pytania, czy chce pan kartę do referendum czy do Sejmu czy do Senatu. Jeżeli wyborca zjawił się w lokalu wyborczym to chce głosować. Dopiero jeżeli wyraźnie odmówi odbioru którejkolwiek z kart, to wówczas komisja w uwagach zaznaczy taką informację.
Dodatkową okolicznością obciążającą agitatorów jest wypowiedź szefowej Krajowego Biura Wyborczego Magdaleny Pietrzak, która podkreśliła, że członkowie komisji wyborczych byli szkoleni w tej kwestii i są na nich nałożone określone obowiązki:
W wytycznych Państwowej Komisji Wyborczej szczegółowo opisana jest procedura. Po stwierdzeniu tożsamości wyborcy i odnalezieniu go na spisie komisja wydaje wszystkie karty do głosowania, czyli w dniu dzisiejszym trzy: do Sejmu, Senatu i referendum. W momencie, kiedy wyborca stwierdzi, że nie chce brać udziału w którymkolwiek z tych głosowań, to komisja mu takiej karty nie wydaje. Kartę zostawia, a w odpowiedniej rubryce – ‘uwagi’ – musi odnotować ten fakt, pisząc której karty wyborca nie odebrał. (…) Członkowie komisji mają obowiązki ws. wydawania kart do głosowania. – Musimy pamiętać, że obwodowe komisje wyborcze to doraźne ciała, które są powoływane na wybory. Czasem mogą się zdarzyć takie sytuacje. Komisje są pouczone, że tak nie wolno robić.
Wiadomym jest, że w Internecie pojawiają się różne, prawdziwe i nieprawdziwe informacje, ale jeśli rzeczywiście takie zachowania członków komisji maja miejsce, to ponad wszelką wątpliwości łamią one Kodeks wyborczy.
Nie wierzymy nikomu, nie wierzymy w nic! Patrzymy na fakty i wyciągamy wnioski!